31 maj 2013

II. Rzeczywistość

       Kiedy leżę na łóżku całkiem sama w swoim pokoju, słyszę brzdęk naczyń dochodzący z kuchni na dole. Stypa powoli dobiega końca, a goście z fałszywym zapałem proponują mojej mamie pomoc w sprzątaniu. Całą kolację przesiedziałam u siebie wgapiona w białą farbę pokrywającą sufit. Jak w pustą nicość.
       Teraz nie wiem o czym myśleć i znów rezygnuję z myślenia. Gapię się dalej, bo moje życie to tylko ta farba na suficie. Co rusz ściskam narzutę łóżka, to znów prostuję palce wypuszczając ją z pod nich. Nic nie mogę i na nic nie mam ochoty nawet gdy drzwi się otwierają i staje w nich Colt.
       Przesuwam po nim nieobecnym spojrzeniem. Jest postawny jak na wiek osiemnastu lat, a jego krótkie, ciemne włosy ułożone są w przysłowiowy, artystyczny nieład. Nie odzywa się. Mierzy mnie jedynie spojrzeniem czarnych jak węgiel oczu. Opiera się o framugę drzwi.
       - Jak się czujesz, Rose? – Pyta zobojętniały. Czuję jego starania o zabarwienie głosu emocjami, ale to tylko bardziej mnie dołuje. Odwracam głowę.
       - Najgłupsze pytanie – komentuję. – Jak mam się czuć? – Pytam retorycznie i żałuję swojego zachowania. Mimo wszystko. Przyszedł tu.
       - Racja – rzuca skrobiąc farbę z framugi. – Przykro mi z powodu twojego taty... Był... naprawdę... niezły...
       Unoszę brwi. Niezły? Serio? Zamykam oczy. Nie chcę myśleć. Wolę cicho tu trwać i słuchać.
       - Chciałbym ci powiedzieć, Rose, że nasze zerwanie... Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. Dlatego osobno będzie nam lepiej. – Mówi po raz pierwszy gubiąc słowa.
       Spokój jest mi potrzebny jak nigdy przedtem, ale nie dla mnie zachować go na długo.
       - Dlaczego akurat teraz? – Pytam siadając. – Dlaczego w taki dzień jak dziś, nie potrafisz być sobą? Nieczułym dupkiem? Po co mówisz mi to, co mówisz? – Nie umiem się powstrzymać, pytania same wylewają się z moich ust.
       Chłopak spina się i rozluźnia. Mięśnie tańczą pod nieco opiętą koszulką.
       - Nie podałem ci powodu. Powiedziałem „To koniec” i odjechałem. – Odpowiada. Po dłuższej chwili robi głęboki wdech. – Dobra mała, nie jestem najlepszy w tym całym... okazywaniu uczuć. Przyjmij moje kondolencje. – Mówi jeszcze zanim teatralnym gestem kłania mi się i odchodzi zamykając drzwi. Znów jestem sama. Podwijam kolana pod brodę i obejmuję je ramionami. Boję się ciemności. Zapadania w nią powoli. Boję się dziś zasnąć.

 *

       W szkole nie czuję się dobrze. Wszyscy się gapią, gdy przechodzę obok. Co odważniejsi zatrzymują mnie na korytarzu i mówią, że im przykro. A mnie nie. Mnie nie jest przykro odsyłać ich z kwitkiem. Jedynymi osobami, które mnie ignorują są Colt Everett i Savannah Collins.
       Chłopak słucha muzyki stojąc przy oknie, podparty nonszalancko o parapet. Przechodzące dziewczyny gapią się na niego z uśmiechami na ładnych twarzach i niemal słyszę ich myśli. Jestem tym nieco zdołowana i rozdrażniona.
       Całe Gold High wie o moich tragediach. Jestem tematem niejednej rozmowy.
       Savannah – czirliderka o prostych, czarnych włosach i oczach jak jelonek Bambi – unosi brew widząc, że idę. To jej jedyna reakcja. Zważywszy na sytuację przynajmniej nie rzuca swoich głupich komentarzy.
       Docieram pod klasę i niecierpliwie czekam na dzwonek. Maggie nie przyszła do szkoły. Nie mam z kim rozmawiać, komu się żalić, kogo przytulić.
       Teraz mam ochotę płakać. Pociągam nosem i poprawiam torbę na ramieniu. Wreszcie słyszę zbawienny dźwięk dzwonka.
       Wchodzimy do klasy. Siadam na swoim miejscu przy oknie i zamykam się dla świata. Jestem jak Outsider. Zamknięta w szklanej szkatule; widzą mnie wszyscy, lecz nikt nie może wejść do środka.
       Nauczycielka nakazuje nam umilknąć ale jeszcze przez jakąś część lekcji trwa małe zamieszanie. Szkicuję na tyle zeszytu.
       - Bo zaraz przestanę być miła! – Krzyczy matematyczka. – Natychmiast ma być cicho, albo przetestuję waszą wiedzę na temat całek! – I klasa nareszcie milknie.
       Matematyka nie jest moją mocną stroną dlatego też odkładam szkicownik na bok. Moje niebieskie włosy chyboczą się w lewo i prawo, związane gumką dość wysoko. Zakładam okulary, by lepiej widzieć tablicę. Przepisuję zadanie, do czasu, aż ktoś rzuca we mnie kulką papieru i tym samym wytrąca długopis z mojej ręki.
       Wzdycham tylko, nic nie mówiąc. Odwijam papier.

       Przykro mi z powodu twojego ojca.

       Odczytuję. Pismo naprowadza mnie na nadawcę liściku. Spoglądam w tył na Savannę Collins malującą właśnie usta błyszczykiem. Nie wierzę, że to napisała. Że tym we mnie rzuciła. Zgniatam kartkę w ręce i mam nadzieję, że zaraz buchnie płomieniem.
       Wrzucam papier do torby nie mając zamiaru śmiecić w klasie.
       Lekcja to koszmar. Niczego nie rozumiem, słyszę rozmowy wokół mnie, moja uwaga się na niczym nie skupia.
       W końcu zamykam oczy, czując, że serce zaczyna bić za szybko.
       - Rose? – Słyszę nauczycielkę. Stoi przy mojej ławce i patrzy na mnie z niepokojem. – Źle się czujesz?
       Przez chwilę mam ochotę kłamać i zaprzeczyć. Przez ten przeklęty moment chcę być silną dziewczyną. Ale zanim podejmuję decyzję wypalam:
       - Tak proszę pani. Jest mi słabo i chyba mam jeden z ataków... – Uśmiecham się do niej cierpiętniczo. Ataki arytmii są jedynym co jeszcze działa na nauczycieli Gold High.
       - Spakuj się i idź do pielęgniarki. – Decyduje matematyczka. – Ale później nadrób zaległości.
       - Dobrze – rzucam zbierając z ławki swoje rzeczy i pakując je bez pośpiechu do torby.
       Już przy drzwiach słyszę pogardliwe prychnięcie i słowa: Jak zawsze robi z siebie ofiarę.
       Wychodzę. Szkolne korytarze są długie i szerokie. Jarzeniówki oświetlają mi drogę. Z przyzwyczajenia patrzę na rzędy żółtych szafek uczniowskich, ustawione przy ścianach.
       Gabinet pielęgniarki mieści się w drugim budynku, jakoś niedaleko stołówki ale aby się do niego dostać należy przejść przez administrację. Właśnie tam bez problemu i zastanowienia niosą mnie nogi. Bardzo dobrze znam to miejsce. Byłam tam nie raz.
       Torba obija się o moje prawe biodro. Docieram do administracji i otwieram drzwi wchodząc od razu do środka. Nieoczekiwanie wpadam na kogoś i wokół nas rozsypują się kartki. Najpierw to na nie patrzę. Schylam się i mój tajemniczy towarzysz robi to samo. Zaczynamy zbierać porozrzucane po podłodze dokumenty.
       - Dzięki, chciałem pomacać tę podłogę, ale nie miałem dotąd dobrego argumentu. – Słyszę ciepły, nieco rozbawiony, męski głos. Podnoszę głowę trzymając w garści kupkę kartek. Na chwilę tracę koncept.
       - Przepraszam. Mogłam spojrzeć zanim tak się tu wpakowałam – mówię w końcu, odczuwając nieprzyjemne ciepło na policzkach.
       - No co ty! To nie ulica, by się po niej rozglądać. Mogłem zamachać i krzyknąć „Uwaga nowy”! – Uśmiecha się ładnie, a jego zielone oczy błyszczą przez chwilę. Ja też się uśmiecham. – Nazywam się Robin, a ty?
       - Rosen – ściskamy sobie ręce i wstajemy z podłogi. Oddaję mu naręcz kartek.
       Przez chwilę się oceniamy. Spoglądam na jego zmierzwione, piaskowe włosy. Na dołek w lewym policzku i luźny sweter wiszący na ciele.
       - Jesteś tu nowy? – Pytam.
       - Przeprowadziłem się. Tak, jestem nówka sztuka – mruga.
       - Miło mi cię zatem poznać – rzucam i nie wiedząc co dalej po prostu go wymijam.
       - Czemu nie jesteś na lekcji? – Pyta chyba tylko po to, by mnie jeszcze na chwilę zatrzymać.
       - Skierowano mnie do pielęgniarki.
       - Źle się czujesz? – Uroczo przechyla głowę w bok. – Masz zamiar zemdleć? Może cię odprowadzę? Choć w sumie nie wiem gdzie jest gabinet... – Drapie się po karku. 
       - Poradzę sobie, ale dzięki. – Odpowiadam zaskoczona jego lekkim tonem i żartobliwością. Jest niezwykły i zwykły zarazem.
       - Ok. Tak więc... Do rychłego – macha mi i wychodzi za oszklone drzwi. Po chwili i ja idę w swoją stronę. W myślach koduję jego imię. Robin.



____________________________________________
Rozdzialik drugi wysmażony równo 00:13 ;)
Naprawdę chciałabym poznać waszą opinię na jego temat.
Czy coś stało się za szybko? Może za wolno?
Błagam mówcie, to mi bardzo pomoże w dalszym pisaniu!

12 komentarzy:

  1. Kiedy będzie następna część ? Przeczytałam to i jestem ciekawa co będzie dalej . Super się zapowiada! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wisz w oko rzucił mi się maleńki błąd. "Jest postawny jak na wiek osiemnastu lat, [...}", według mnie ładniej brzmiało by "Jak na osiemnaście lat jest dość postawny" ale to pewnie tylko moje małe "widzimisię", więc nie przejmuj się ;D
    Odpowiadając na twoje pytanie, to wszystko dzieje się tak jak powinno. Nie za szybko, nie za wolno ;)
    ~Clarissa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, że znalazłaś czas i przeczytałaś :3 Doceniam to :)

      Usuń
  3. Moja ty czarodziejko...
    Znów to robisz... Wciągasz i porzucasz. Lubię tego, ale muszę wytrzymać.
    Cieszę się, że zaczęłaś pisać bo na prawdę świetnie ci to wychodzi :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział dobry. Tylko to pierwsze spotkanie jest strasznie oklepane. Wiesz, potrącenie i porozrzucane kartki. mało oryginalne.

    Robin od razu mi się spodobał. Taki beztroski i wesoły. Na pewno pomoże Rose w tej trudnej dla niej sytuacji. :)

    Znalazłam kilka błędów. Nie myśl sobie, że wpadam tu tylko, żeby Ci je wypomnieć. Mam nadzieję, że w ten sposób pomagam w szlifowaniu pisania. No więc: nie "co róż", tylko "co rusz". Tak mi się przynajmniej wydaje.
    I jeszcze jedno, kiedy w wypowiedzi bohatera zamierzasz umieścić imię osoby, do której jest ona kierowana, przed imieniem powinien być przecinek.Tak więc nie: "- Jak się czujesz Rose?", a "- Jak się czujesz, Rose?" Więcej nie zauważyłam.

    Lecę czytać dalej. :)Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O! Nie zauważyłam tych róż XD Sprawne oko ;>
      I oczywiście, że twoje komentarze mi pomagają!! Przynajmniej wiem co robię źle, a to spotkanie wiem, że oklepane...ale wiesz...Dalsze relacje wcale nie muszą takie być ;)
      If You Know What I Mean

      Usuń
  5. Tak jak wyżej to pierwsze spotkanie trochę oklepane, ale co tam opowiadanie i tak świetne. Od razu polubiłam Robina, jest taki... beztroski.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo ciekawie piszesz. Chyba wezmę z ciebie przykład :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Robin mhmm ^^ mam nadzieje, ze cos z tego wyniknie, bo wydaje sie bardzo sympatyczny a zartobliwosc jego jest boska. Uwielbiam jak w opowiadaniach lub ksiazkach spotykam taki charakter u chlopaka. No nie ideal ale cos ma w sobie co przyciaga c; ZYCZE WENY! :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Spoko, wczoraj zacząłem czytać, dziś się zabrałem za drugi rozdział, jest naprawde fajne te twoje opowiadanie. Brakuje mi tu jednak troche więcej opisu wyglądu postaci żeby sobie lepiej to wszystko wyobrazić. I też czasem jakiś opis miejsca akcji by się przydał, bo w sumie to jak tak czytam to mam wrażenie że jest póżna jesień, na dworze cały czas pada i szybko robi się ciemno, no i ogolnie tak ponuro, przydało by się poprostu dodac kilka słów na temat czasu akcji itp. mam nadzieje że mnie rozumiesz :) Pozdrawiam i zapraszam na mojego bloga, odezwę się niedługo w jakimś komentarzu w którymś z następnych rozdziałów :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ale się wciągnęłam w Twoje opowiadanie, naprawdę! Czy za szybko? Zdecydowanie nie :) Fajnie, że Rosen poznała Robina. Może coś z tego się zrodzi? Cóż, lecę czytać dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Nowi zwykle są nieśmiali :)

    Zosia

    Zapraszam: http://www.druzynadziennika.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Komentuj szczerze, kulturalnie i nie bój się wytykać mi błędów ;)