Kiedy leżę na łóżku całkiem sama w swoim pokoju, słyszę brzdęk naczyń dochodzący z kuchni na dole. Stypa powoli dobiega końca, a goście z fałszywym zapałem proponują mojej mamie pomoc w sprzątaniu. Całą kolację przesiedziałam u siebie wgapiona w białą farbę pokrywającą sufit. Jak w pustą nicość.
Teraz nie wiem o czym myśleć i znów rezygnuję z myślenia. Gapię się dalej, bo moje życie to tylko ta farba na suficie. Co rusz ściskam narzutę łóżka, to znów prostuję palce wypuszczając ją z pod nich. Nic nie mogę i na nic nie mam ochoty nawet gdy drzwi się otwierają i staje w nich Colt.
Przesuwam po nim nieobecnym spojrzeniem. Jest postawny jak na wiek osiemnastu lat, a jego krótkie, ciemne włosy ułożone są w przysłowiowy, artystyczny nieład. Nie odzywa się. Mierzy mnie jedynie spojrzeniem czarnych jak węgiel oczu. Opiera się o framugę drzwi.
- Jak się czujesz, Rose? – Pyta zobojętniały. Czuję jego starania o zabarwienie głosu emocjami, ale to tylko bardziej mnie dołuje. Odwracam głowę.
- Najgłupsze pytanie – komentuję. – Jak mam się czuć? – Pytam retorycznie i żałuję swojego zachowania. Mimo wszystko. Przyszedł tu.
- Racja – rzuca skrobiąc farbę z framugi. – Przykro mi z powodu twojego taty... Był... naprawdę... niezły...
Unoszę brwi. Niezły? Serio? Zamykam oczy. Nie chcę myśleć. Wolę cicho tu trwać i słuchać.
- Chciałbym ci powiedzieć, Rose, że nasze zerwanie... Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. Dlatego osobno będzie nam lepiej. – Mówi po raz pierwszy gubiąc słowa.
Spokój jest mi potrzebny jak nigdy przedtem, ale nie dla mnie zachować go na długo.
- Dlaczego akurat teraz? – Pytam siadając. – Dlaczego w taki dzień jak dziś, nie potrafisz być sobą? Nieczułym dupkiem? Po co mówisz mi to, co mówisz? – Nie umiem się powstrzymać, pytania same wylewają się z moich ust.
Chłopak spina się i rozluźnia. Mięśnie tańczą pod nieco opiętą koszulką.
- Nie podałem ci powodu. Powiedziałem „To koniec” i odjechałem. – Odpowiada. Po dłuższej chwili robi głęboki wdech. – Dobra mała, nie jestem najlepszy w tym całym... okazywaniu uczuć. Przyjmij moje kondolencje. – Mówi jeszcze zanim teatralnym gestem kłania mi się i odchodzi zamykając drzwi. Znów jestem sama. Podwijam kolana pod brodę i obejmuję je ramionami. Boję się ciemności. Zapadania w nią powoli. Boję się dziś zasnąć.
*
W szkole nie czuję się dobrze. Wszyscy się gapią, gdy przechodzę obok. Co odważniejsi zatrzymują mnie na korytarzu i mówią, że im przykro. A mnie nie. Mnie nie jest przykro odsyłać ich z kwitkiem. Jedynymi osobami, które mnie ignorują są Colt Everett i Savannah Collins.
Chłopak słucha muzyki stojąc przy oknie, podparty nonszalancko o parapet. Przechodzące dziewczyny gapią się na niego z uśmiechami na ładnych twarzach i niemal słyszę ich myśli. Jestem tym nieco zdołowana i rozdrażniona.
Całe Gold High wie o moich tragediach. Jestem tematem niejednej rozmowy.
Savannah – czirliderka o prostych, czarnych włosach i oczach jak jelonek Bambi – unosi brew widząc, że idę. To jej jedyna reakcja. Zważywszy na sytuację przynajmniej nie rzuca swoich głupich komentarzy.
Docieram pod klasę i niecierpliwie czekam na dzwonek. Maggie nie przyszła do szkoły. Nie mam z kim rozmawiać, komu się żalić, kogo przytulić.
Teraz mam ochotę płakać. Pociągam nosem i poprawiam torbę na ramieniu. Wreszcie słyszę zbawienny dźwięk dzwonka.
Wchodzimy do klasy. Siadam na swoim miejscu przy oknie i zamykam się dla świata. Jestem jak Outsider. Zamknięta w szklanej szkatule; widzą mnie wszyscy, lecz nikt nie może wejść do środka.
Nauczycielka nakazuje nam umilknąć ale jeszcze przez jakąś część lekcji trwa małe zamieszanie. Szkicuję na tyle zeszytu.
- Bo zaraz przestanę być miła! – Krzyczy matematyczka. – Natychmiast ma być cicho, albo przetestuję waszą wiedzę na temat całek! – I klasa nareszcie milknie.
Matematyka nie jest moją mocną stroną dlatego też odkładam szkicownik na bok. Moje niebieskie włosy chyboczą się w lewo i prawo, związane gumką dość wysoko. Zakładam okulary, by lepiej widzieć tablicę. Przepisuję zadanie, do czasu, aż ktoś rzuca we mnie kulką papieru i tym samym wytrąca długopis z mojej ręki.
Wzdycham tylko, nic nie mówiąc. Odwijam papier.
Przykro mi z powodu twojego ojca.
Odczytuję. Pismo naprowadza mnie na nadawcę liściku. Spoglądam w tył na Savannę Collins malującą właśnie usta błyszczykiem. Nie wierzę, że to napisała. Że tym we mnie rzuciła. Zgniatam kartkę w ręce i mam nadzieję, że zaraz buchnie płomieniem.
Wrzucam papier do torby nie mając zamiaru śmiecić w klasie.
Lekcja to koszmar. Niczego nie rozumiem, słyszę rozmowy wokół mnie, moja uwaga się na niczym nie skupia.
W końcu zamykam oczy, czując, że serce zaczyna bić za szybko.
- Rose? – Słyszę nauczycielkę. Stoi przy mojej ławce i patrzy na mnie z niepokojem. – Źle się czujesz?
Przez chwilę mam ochotę kłamać i zaprzeczyć. Przez ten przeklęty moment chcę być silną dziewczyną. Ale zanim podejmuję decyzję wypalam:
- Tak proszę pani. Jest mi słabo i chyba mam jeden z ataków... – Uśmiecham się do niej cierpiętniczo. Ataki arytmii są jedynym co jeszcze działa na nauczycieli Gold High.
- Spakuj się i idź do pielęgniarki. – Decyduje matematyczka. – Ale później nadrób zaległości.
- Dobrze – rzucam zbierając z ławki swoje rzeczy i pakując je bez pośpiechu do torby.
Już przy drzwiach słyszę pogardliwe prychnięcie i słowa: Jak zawsze robi z siebie ofiarę.
Wychodzę. Szkolne korytarze są długie i szerokie. Jarzeniówki oświetlają mi drogę. Z przyzwyczajenia patrzę na rzędy żółtych szafek uczniowskich, ustawione przy ścianach.
Gabinet pielęgniarki mieści się w drugim budynku, jakoś niedaleko stołówki ale aby się do niego dostać należy przejść przez administrację. Właśnie tam bez problemu i zastanowienia niosą mnie nogi. Bardzo dobrze znam to miejsce. Byłam tam nie raz.
Torba obija się o moje prawe biodro. Docieram do administracji i otwieram drzwi wchodząc od razu do środka. Nieoczekiwanie wpadam na kogoś i wokół nas rozsypują się kartki. Najpierw to na nie patrzę. Schylam się i mój tajemniczy towarzysz robi to samo. Zaczynamy zbierać porozrzucane po podłodze dokumenty.
- Dzięki, chciałem pomacać tę podłogę, ale nie miałem dotąd dobrego argumentu. – Słyszę ciepły, nieco rozbawiony, męski głos. Podnoszę głowę trzymając w garści kupkę kartek. Na chwilę tracę koncept.
- Przepraszam. Mogłam spojrzeć zanim tak się tu wpakowałam – mówię w końcu, odczuwając nieprzyjemne ciepło na policzkach.
- No co ty! To nie ulica, by się po niej rozglądać. Mogłem zamachać i krzyknąć „Uwaga nowy”! – Uśmiecha się ładnie, a jego zielone oczy błyszczą przez chwilę. Ja też się uśmiecham. – Nazywam się Robin, a ty?
- Rosen – ściskamy sobie ręce i wstajemy z podłogi. Oddaję mu naręcz kartek.
Przez chwilę się oceniamy. Spoglądam na jego zmierzwione, piaskowe włosy. Na dołek w lewym policzku i luźny sweter wiszący na ciele.
- Jesteś tu nowy? – Pytam.
- Przeprowadziłem się. Tak, jestem nówka sztuka – mruga.
- Miło mi cię zatem poznać – rzucam i nie wiedząc co dalej po prostu go wymijam.
- Czemu nie jesteś na lekcji? – Pyta chyba tylko po to, by mnie jeszcze na chwilę zatrzymać.
- Skierowano mnie do pielęgniarki.
- Źle się czujesz? – Uroczo przechyla głowę w bok. – Masz zamiar zemdleć? Może cię odprowadzę? Choć w sumie nie wiem gdzie jest gabinet... – Drapie się po karku.
- Poradzę sobie, ale dzięki. – Odpowiadam zaskoczona jego lekkim tonem i żartobliwością. Jest niezwykły i zwykły zarazem.
- Ok. Tak więc... Do rychłego – macha mi i wychodzi za oszklone drzwi. Po chwili i ja idę w swoją stronę. W myślach koduję jego imię. Robin.
____________________________________________
Rozdzialik drugi wysmażony równo 00:13 ;)
Naprawdę chciałabym poznać waszą opinię na jego temat.
Czy coś stało się za szybko? Może za wolno?
Błagam mówcie, to mi bardzo pomoże w dalszym pisaniu!
Kiedy będzie następna część ? Przeczytałam to i jestem ciekawa co będzie dalej . Super się zapowiada! :)
OdpowiedzUsuńWisz w oko rzucił mi się maleńki błąd. "Jest postawny jak na wiek osiemnastu lat, [...}", według mnie ładniej brzmiało by "Jak na osiemnaście lat jest dość postawny" ale to pewnie tylko moje małe "widzimisię", więc nie przejmuj się ;D
OdpowiedzUsuńOdpowiadając na twoje pytanie, to wszystko dzieje się tak jak powinno. Nie za szybko, nie za wolno ;)
~Clarissa
Dziękuję, że znalazłaś czas i przeczytałaś :3 Doceniam to :)
UsuńMoja ty czarodziejko...
OdpowiedzUsuńZnów to robisz... Wciągasz i porzucasz. Lubię tego, ale muszę wytrzymać.
Cieszę się, że zaczęłaś pisać bo na prawdę świetnie ci to wychodzi :)
Rozdział dobry. Tylko to pierwsze spotkanie jest strasznie oklepane. Wiesz, potrącenie i porozrzucane kartki. mało oryginalne.
OdpowiedzUsuńRobin od razu mi się spodobał. Taki beztroski i wesoły. Na pewno pomoże Rose w tej trudnej dla niej sytuacji. :)
Znalazłam kilka błędów. Nie myśl sobie, że wpadam tu tylko, żeby Ci je wypomnieć. Mam nadzieję, że w ten sposób pomagam w szlifowaniu pisania. No więc: nie "co róż", tylko "co rusz". Tak mi się przynajmniej wydaje.
I jeszcze jedno, kiedy w wypowiedzi bohatera zamierzasz umieścić imię osoby, do której jest ona kierowana, przed imieniem powinien być przecinek.Tak więc nie: "- Jak się czujesz Rose?", a "- Jak się czujesz, Rose?" Więcej nie zauważyłam.
Lecę czytać dalej. :)Pozdrawiam.
O! Nie zauważyłam tych róż XD Sprawne oko ;>
UsuńI oczywiście, że twoje komentarze mi pomagają!! Przynajmniej wiem co robię źle, a to spotkanie wiem, że oklepane...ale wiesz...Dalsze relacje wcale nie muszą takie być ;)
If You Know What I Mean
Tak jak wyżej to pierwsze spotkanie trochę oklepane, ale co tam opowiadanie i tak świetne. Od razu polubiłam Robina, jest taki... beztroski.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie piszesz. Chyba wezmę z ciebie przykład :D
OdpowiedzUsuńRobin mhmm ^^ mam nadzieje, ze cos z tego wyniknie, bo wydaje sie bardzo sympatyczny a zartobliwosc jego jest boska. Uwielbiam jak w opowiadaniach lub ksiazkach spotykam taki charakter u chlopaka. No nie ideal ale cos ma w sobie co przyciaga c; ZYCZE WENY! :*
OdpowiedzUsuńSpoko, wczoraj zacząłem czytać, dziś się zabrałem za drugi rozdział, jest naprawde fajne te twoje opowiadanie. Brakuje mi tu jednak troche więcej opisu wyglądu postaci żeby sobie lepiej to wszystko wyobrazić. I też czasem jakiś opis miejsca akcji by się przydał, bo w sumie to jak tak czytam to mam wrażenie że jest póżna jesień, na dworze cały czas pada i szybko robi się ciemno, no i ogolnie tak ponuro, przydało by się poprostu dodac kilka słów na temat czasu akcji itp. mam nadzieje że mnie rozumiesz :) Pozdrawiam i zapraszam na mojego bloga, odezwę się niedługo w jakimś komentarzu w którymś z następnych rozdziałów :)
OdpowiedzUsuńAle się wciągnęłam w Twoje opowiadanie, naprawdę! Czy za szybko? Zdecydowanie nie :) Fajnie, że Rosen poznała Robina. Może coś z tego się zrodzi? Cóż, lecę czytać dalej :)
OdpowiedzUsuńNowi zwykle są nieśmiali :)
OdpowiedzUsuńZosia
Zapraszam: http://www.druzynadziennika.blogspot.com/