26 lip 2013

V. Sąsiedzka Pomoc

       Po ocuceniu mnie za pomocą soli trzeźwiących, pielęgniarka wpisuje coś do mojej karty ucznia. Siedzę na wysokiej kozetce i niecierpliwie macham nogami w oczekiwaniu na jej decyzję.
       - Powinnaś mieć u mnie kartę stałego klienta, Summers. – Mamrocze pod nosem, odkładając podkładkę na stolik wraz z długopisem. Z kieszeni fartucha; tej umieszczonej na piersi, wyjmuje małą latareczkę. – Otwórz szeroko – prosi, po czym świeci mi nią po oczach. Staram się nie mrugać.
       Kiedy kobieta kończy oględziny wzdycha tylko.
       - Tyle miękkiej trawy w około, a ty musiałaś zemdleć na beton. – Komentuje kręcąc głową.
       Wzruszam ramionami i nawet nie staram się z tego żartować. Kobieta imieniem Marry znów łapie moją kartę i wpisuje ostatnie słowa. Podaje mi woreczek z lodem, a ja przykładam go do głowy w miejscu gdzie prawdopodobnie mam ogromnego guza. Krzywię się.
       - Jedno jest pewne, samej do domu cię nie puszczę, więc znajdź sobie podwózkę, Rose.
       - To krótka droga, dam radę. – Macham wolną ręką.
       Pielęgniarka patrzy sceptycznie i kręci głową.
       - Nie ma mowy. – Mówi poważnie, tonem nie znoszącym sprzeciwu.
       Spuszczam głowę nie odsuwając od niej woreczka z lodem. Super, teraz muszę zostawić auto i jechać szkolnym autobusem.
       Rozchodzi się delikatny dźwięk pukania do drzwi gabinetu i pielęgniarka udziela zgody na wejście. W progu staje Robin i patrzy na mnie z lekko zmartwioną miną.
       - Co z nią? – Pyta zamiast mnie, pani Marry.
       Rzucam mu naburmuszone spojrzenie, które można by zatytułować: „Jestem tu idioto, mnie zapytaj jak się czuję!”. Chłopak widząc je uśmiecha się łobuzersko.
       - Podwieźć cię Rose? – Pyta opierając się nonszalancko o framugę drzwi.
       - Myślałam, że przyjechałeś z wujkiem i nie masz auta?
       - Ale ty je masz – zauważa ze spokojem. Otwieram szerzej oczy.
       - Nie wpuszczę cię za kierownicę coroneta! – Sprzeciwiam się z mocą. Nie znam Robina aż tak dobrze, by pozwolić mu prowadzić swoje auto. Po za tym czuję się lepiej i na pewno dam radę wrócić do domu sama.
       Chłopak unosi brwi patrząc na mnie uważnie.
       - Porządnie walnęłaś o beton. – stwierdza z zawadiackim uśmiechem i przepuszcza pielęgniarkę w drzwiach. – Jeśli zemdlejesz prowadząc, narobisz więcej szkód niżbym ja miał cię odwieźć. – Wzruszam ramionami. Zanim znajduję dobry argument do naszej małej dyskusji wtrąca się pani Marry.
       - Pan Gelles ma racje – rzuca z poczekalni, na tyle głośno, byśmy oboje usłyszeli.
       - Więc postanowione. – Robin wyciąga z kieszeni spodni kluczyki od mojego dodga, a mi opada szczęka. Chłopak uśmiecha się jeszcze szerzej, obracając je na palcu.
       W drodze do domu, z Robinem w roli prywatnego kierowcy, siedzę naburmuszona na miejscu pasażera. Obserwuję mijane w pędzie drzewa rozległych lasów Gold Feather. Zamek mojej torby stuka o tylne drzwi samochodu.
       Robin co jakiś czas spogląda na mnie kątem oka.
       - Naprawdę obrażasz się za to, że prowadzę twoje auto? – Pyta nieco rozbawiony.
       - Nie. Jestem zła na to, że zabrałeś mi od niego kluczyki  - odpowiadam zerkając na niego. – I nawet nie wiem jak i kiedy to zrobiłeś! Nie znam cię aż tak dobrze, by czuć się komfortowo, w czasie kiedy prowadzisz mój samochód. – Wyrzucam z siebie.
       Chłopak przez chwilę milczy, bacznie obserwując puste ulice Gold Feather.
       - Wiesz jak mam na imię, skąd się przeprowadziłem i gdzie obecnie mieszkam. Z kim mieszkam. Do której klasy chodzę i na jakie przedmioty... Znasz mnie. – Odpowiada w końcu, z uśmiechem błąkającym się na ładnie skrojonych ustach. – Jestem jak typowy chłopak z twojej klasy, więc nie widzę problemu.
       Jestem zaskoczona jego wywodem i przez równą minutę tylko na niego patrzę.
       - I tak cię nie znam. – Obstawiam przy swoim.
       Resztę drogi pokonujemy w milczeniu.
       Kiedy Robin parkuje na moim podjeździe, zaciąga ręczny i gasi silnik. Wzdycham wychodząc z coroneta i otwieram tylne drzwiczki, by zgarnąć swoją torbę i plecak chłopaka. Jest lekki jakby jego właściciel w ogóle nie zabrał książek ze szkolnej szafki. Rzucam mu plecak nad dachem samochodu, a on sprawnie go łapie.
       - Więc jesteś moim sąsiadem... – Zaczynam kiedy jasnowłosy odwraca się by odejść. Uśmiecha się do mnie.
       - Na to wychodzi... – Rzuca i czeka aż podejmę przerwany wątek.
       Rumienię się, bo nie wiem po co w ogóle zaczęłam.
       - To... Jeśli będziesz chciał, mogę cię rano podrzucać do szkoły, a potem cię odwozić. – Uśmiecham się wstydliwie.
       - Chcesz być moim szoferem? – Pyta unosząc brwi. Jest rozbawiony perspektywą wykorzystywania mnie jako darmowej podwózki. – Nie trzeba, mam swojego Harleya – wzrusza ramionami. – Co prawda w warsztacie, ale niedługo odbiór. Dzięki za propozycję. – Zaciskam wargi i kiwam głową.
       Robin uśmiecha się ostatni raz i z rozbiegu przeskakuje dość wysoki żywopłot dzielący nasze domy. Moja szczęka po raz kolejny ląduje na ziemi.
       Odwracam się na pięcie i wchodzę na ganek pociągając za klamkę frontowych drzwi, w nadziei że są otwarte. Niestety się mylę.
       Między futryną dostrzegam wciśniętą karteczkę. Wyciągam ją i rozwijam

       „Wezwano mnie do Asheville, wrócę najpóźniej jutro wieczorem. 
                                                                                                         Mama”

       Dziwię się, że przyjęła wezwanie.
       Lydia Summers pracuje jako agentka ubezpieczeniowa w jednej z największych firm w Karolinie Północnej, przez co, co jakiś czas wzywają ją do innych miast w celach rozpoznania i wyznaczenia kwoty do naprawy potencjalnych szkód.
       Wzdycham jedynie szukając klucza tam, gdzie mama zawsze go kładzie. Dziwię się kiedy nigdzie nie mogę go znaleźć.
       No pięknie. Moje klucze leżą na biurku w pokoju. Walę się otwartą dłonią w czoło.
       - Super – burczę pod nosem i załamana siadam na schodku werandy. Rzucam torbą o jej poręcz. – Nie dostanę się do własnego domu. – Wyjmuję z kieszeni komórkę i wybieram numer matki. Kilka sygnałów zanim mój Iphone burczy i traci resztki baterii. Patrzę na telefon w niemym okrzyku frustracji.
       - Świat mnie nienawidzi...
       Spuszczam głowę. Co jeszcze mnie dziś czeka?!
       Rozglądam się po pustej okolicy, aż wreszcie zatrzymuję wzrok na domu starej Angelstone. Kręcę głową. Nie wierzę, że to jedyne wyjście.
       Wstaję z werandy, zgarniając torbę i kieruję się na posesję nowych sąsiadów.
       Przed drzwiami lekko się waham z pięścią uniesioną w górę. Wdech i wydech. W końcu pukam.
       Pierwsze co słyszę to lekkie przekleństwa i hałas, jakby ktoś co krok wpadał na coś dużego. W końcu drzwi się otwierają i przede mną staje dwudziestolatek w spódnicy. Otwieram szerzej oczy i niemal widzę jak czerwień zalewa moje policzki. Powstrzymuję się od śmiechu z niemałym trudem.
       - Witam panie Angelstone, nazywam się Rosen Summers, jestem pana nową sąsiadką i koleżanką Robina ze szkoły. – Staram się jak mogę, aby patrzyć centralnie w twarz mężczyzny, ale moje oczy jakby same odnajdują krawędzie jego kraciastej spódnicy w odcieniu brązu i zieleni.
       - O – krztusi, chyba też zawstydzony tym, że go tak widzę. – Miło mi cię poznać. Wejdź. – Odsuwa się na bok i wpuszcza mnie do zawalonego kartonami korytarza.
       Niepewnie wchodzę do środka, myśląc czy aby na pewno robię dobrze. Pan Angelstone znika w salonie i zaraz wraca, na szczęście już w spodniach.
       - Zaraz zawołam Robina, jest na górze, ale zapewne znów słucha muzyki. Usiądź... Gdziekolwiek znajdziesz miejsce. – macha ręką na zawalone pomieszczenia i wskakuje na schody.
       - Wow... – Wymyka mi się kiedy przysiadam na starej, solidnej komodzie. Przeczesuję włosy ręką teraz dopiero pozwalając sobie na chichot.
       Wujek Robina paraduje w spódnicy.
       Zamykam się kiedy słyszę kroki dochodzące z góry. Na schodach staje Robin unosząc brwi w zdumieniu, wywołanym na mój widok. Logan mija go na schodach, uśmiecha się do mnie ładnie i znika w salonie.
       - Nie mogłaś się doczekać, aż znów mnie zobaczysz? – Żartuje chłopak, przez co zasługuje sobie na moje mordercze spojrzenie.
       - Rozładowała mi się komórka, a potrzebuję skontaktować się z mamą. Nie mam jak wejść do domu, bo zapomniała zostawić mi klucza. – Robię coś na kształt zrozpaczonej miny.
       Robin przygląda mi się uważnie i wyciąga z kieszeni swoją komórkę. Odłącza od niej słuchawki.
       - Nie podłączyli nam jeszcze stacjonarnego. – Wzrusza ramionami.
       Biorę od niego przedmiot i nasze palce niechcący się stykają. Czuję wysoką temperaturę jego ciała i przechodzi mnie przyjemny dreszcz. Ukrywam to jednak przed nim, wystukując na klawiaturce numer mamy. Odbiera po piątym sygnale.
       - Słucham?
       - Mamo, tu Rose, gdzie dałaś zapasowy klucz od domu? – Pytam choć i tak znam odpowiedź.
       - Oż w mordę! – Klnie matka przez telefon, a ja się krzywię. – Przepraszam Rosen mam go ze sobą... Ach, gdzie twoje klucze?
       - W pokoju – burczę.
       Przez kilka minut Lydia Sammers tłumaczy mi, że jestem nieodpowiedzialna, a mnie ogarnia coraz większy gniew.
       - Gdyby tata nadal żył... – I w tym momencie osiągam apogeum frustracji.
       - Nie ważne. Poradzę sobie i bez twojej pieprzonej obecności, mamusiu! Śpię u nowych sąiadów!
       - Ros... – Zaczyna ale ja naciskam czerwoną słuchawkę i rozłączam się. Oddaję komórkę Robin’owi, który patrzy na mnie dziwnie.
       - Możesz tu spać, czemu nie... Ale... No wiesz, nie mamy tu żadnych babskich fatałaszków.  – Chowa aparat do kieszeni.
       Wzdycham ciężko i przeczesuję włosy ręką.
       - Tak tylko powiedziałam. Zatrzymam się do jutra u Maggie, nie ma potrzeby zaprzątać sobie mną głowy – macham na to ręką. Robin nadal uważnie mi się przygląda.
       - W razie czego...
       - Wiem. – Przerywam mu i uśmiecham się. – Ale ja naprawdę nie znam ciebie, ani twojego wujka za dobrze. Wiem jedynie, że lubi spódnice.
       - To się nazywa kilt! – Krzyczy mężczyzna z salonu, a ja podskakuję, bo nie wiedziałam że mnie usłyszy.
       Chłopak chichocze cicho.
       - W porządku. – Idę w stronę drzwi, a on mnie odprowadza. – Miło mi było cię u siebie gościć niezwykłooka Rose – mruga do mnie, a ja się nieznacznie rumienię.
       - Dzięki... Chyba. – Rzucam i odchodzę.



____________________________________
I WRESZCIE, NARESZCIE ROZDZIAŁ 5!!! 
;D Miłego czytania i mam nadzieję, że kondycha mi nie spadła. 
Komentujcie PROOOOSZĘ!

10 komentarzy:

  1. Tak jak mówiłam wcześniej, jestem pod wielkim wrażeniem. Ten rozdział czytało się świetnie, choć ciągle mi przerywano, a to z powodu, że zastanawiam się nad zawieszeniem jednego z blogów i konsultowałam się z 2 czytelniczkami i mam zaspamowane gg i grożą mi >.<
    A co do rozdziału... Biedna Rose to musiało boleć, ale na szaczęścię mamy pomocnego Robina i czuję, że to z tymi kluczami wcale nie jest takie przypadkowe, czekam z niecierliwością na następny.

    Pozdrawiam i weny. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z komentarzem powyżej.. Biedna jest ta Rose, współczuję jej z całego serca! ;<
    Już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału a to tylko dlatego że świetnie piszesz i masz talent do tego! Udzielaj się w tym jak najwięcej! Oby tak dalej ;*

    Obserwuję <33
    http://in-love-with-my-dreams.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytałam wszystkie rozdziały + zakładki w... pół godziny :D Bardzo mi się podoba, wręcz chłonęłam treści. Masz talent do pisania, przyznaję ;>
    Z niecierpliwością oczekuję kolejnego rozdziału ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo mnie wciągnął Twoj blog. Oczekuje dalszych przygod Rose ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. U mnie brak kluczy do domu, to norma :D

    Fajnie byłoby mieć sąsiada szkota. Chodziłby w kilcie i byłoby na co popatrzeć ;)

    Wciągasz, kochanie. Wciągasz i nie puszczasz :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Logan w kilcie? To musiał być niezły widok. :D

    Idę czytać dalej. :P

    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dobra, jestem dopiero tu, ale nie mogę się powstrzymać od skomentowania :P Na razie wyrażę opinię ogólną, bo wiem, że potem skupie się na akcji (u której to progu właśnie niewątpliwie stanęłam :P) i wiele ważnych rzeczy mi umknie. Po pierwsze: bardzo podoba mi się twój styl pisania. Szczegółowy, ale nie flegmatyczny. Dialogi są prowadzone zgrabnie, ale z sensem, nie ma bezsensownego krążenia dookoła tematu. I potrafisz zróżnicować postacie :D Dam sobie rękę uciąć, że jesteś już doświadczoną pisarką, to się wyczuwa. Poza tym postać głównej bohaterki jest dość klasyczna… Jestem uprzedzona do dziewczyn z kolorowi włosami, bo w różnych opowiadaniach spotykałam się raczej z artystycznymi emo dziećmi, tu jednak zapowiada się lepiej. Szczerze powiem, że Robin jest w moim guście, ale trochę za śmiały, a Colt… nie, ta sprawa nie jest zamknięta. No, lecę czytać dalej :P
    http://zalustrem-romeoijula.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. "Po za tym" pisze się "Poza tym" i to jedyny błąd jaki wypatrzyłam. Cała znajomość Rose z Robinem jest jak z (bez urazy) średniej komedii romantycznej, przewidywalne i dość nudne. Mimo wszystko chce się to czytać. Myślę, że twój sposób pisania przyciąga bardziej niż sama fabuła. Nwm czy to dobrze, czy źle. Najważniejsze, że jest w tym coś interesującego, coś co nie pozwala zamknąć okna przeglądarki internetowej ot tak. To wciąga i za to masz duży plus :)
    - DeiRi

    OdpowiedzUsuń
  9. Odnośnie błędów - zauważyłam jeszcze, że czasami zamiast przecinków używasz średników - a przecież drugiego znaku interpunkcyjnego używa się tylko w sytuacjach wyjątkowych ;)
    Widzę, że Rosen ma nie najlepsze relacje z mamą. A przypuszczam, że to przez śmierć ojca wszystko się zepsuło. Ale Robin jak zwykle ratuje Rose z opresji. Czy on jest... nie-człowiekiem? Ta jego "gorąca skóra" na to wskazuje, ale to na razie tylko moje przypuszczenia ;) Idę czytać dalej - z wielką przyjemnością, nie ukrywam :)

    OdpowiedzUsuń
  10. :) Jak narazie pierwszy roździaął najlepszy :)

    Zosia

    Zapraszam: http://www.druzynadziennika.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Komentuj szczerze, kulturalnie i nie bój się wytykać mi błędów ;)