Colt mocniej zaciska rękę na moim ramieniu, kiedy
widzi, że zamierzam się podnieść. Chyba krzyczę żeby mnie puścił, ale on nie
słucha. Patrzę jak szary wilk o zielonych oczach stawia czoła dwóm basiorom.
Słyszę warczenie, kłapnięcia potężnych szczęk i skomlenie; wszystko
przeplatające się ze sobą. W panice patrzę na uśmiechniętego Rasmusa z wyższością
zwycięzcy, przypatrującego się walce Robina.
- Przerwij to! - Wrzeszczę krztusząc się łzami,
które nie wiem kiedy zaczęły spływać mi po policzkach. Colt zaciska ręce na
moich ramionach, wciąż boleśnie przytrzymując mnie przy ziemi, ale ja szarpię
się tak samo uparcie.
W tym samym czasie Adam ściera się z trzecim
przybocznym Rasmusa. Jedną ręką stara się odepchnąć ciężkie cielsko wilka,
drugą macając ziemię dookoła w poszukiwaniu swojego pistoletu. Młodszy Everett
widząc zmagania brata na chwilę poluzowuje uścisk i podpowiada bratu głośno
gdzie leży broń. Korzystając z okazji zbieram w sobie pokłady siły i wstaję
chwiejnie. Nie czekam na złapanie równowagi, tylko od razu poruszam nogami w
szybszym tempie, by dobiec do swojego znienawidzonego wujka. Colt krzyczy,
wilki warczą, Adam wciąż jest przyciskany do ziemi, kiedy unoszę rękę na
Rasmusa. Nie liczę na to, że mój atak cokolwiek zmieni; nie ma prawa nic
zmienić. Mam jedynie nadzieję na to, że na chwilę odwrócę uwagę walczących...
Choć na te przeklęte kilka sekund, które zadecydują o przewadze jednej siły nad
drugą.
Mężczyzna wyglądem przypominający mojego ojca łapie
mnie za złamany nadgarstek i ściska na tyle mocno, że z bólu wiotczeją mi
kolana. Przed oczami tańczą mi czarno-czerwone iskierki kiedy ostry niczym nóż
śmiech przebija się do mojej zaćmionej świadomość. I coś jeszcze... Cichy, charakterystyczny
stukot, naciągnięcie... Odbezpieczenie. Otwieram szerzej oczy zaraz przed tym
jak po głośnym huku zostaję rzucona na ziemię. Rasmus syczy z bólu, kiedy kulę
się na ziemi. Alfa wrogiego stada znów się śmieje. Nie rozumiem
sytuacji. Nie jestem w stanie pozbierać myśli na tyle, by wszystko ogarnąć.
- Weź ją stąd! - Władczy, kobiecy głos nagle
przebija się przez odgłosy walki i śmiechu. Tym razem Colt nie bawi się w
uprzejmości, tylko od razu bierze mnie na ręce jak bezwładną marionetkę.
Właściwie tak właśnie się czuję. Nie mam już siły poruszyć żadną z części
ciała. Nawet utrzymanie powiek w górze sprawia trudność. Poruszam wargami, z
pod których nie wydobywa się żaden dźwięk, Everett odwraca się ze mną na rękach
i szybkim krokiem stara się uciec z pola bitwy. Wiem, że to dla niego trudne,
widzę jak jeszcze przez ramię spogląda na swojego brata. Ja za to patrzę gdzie
indziej starając się przyswoić to co mam przed oczami jeszcze zanim widok
przysłaniają mi gałęzie drzew. Moja matka stoi z bronią w ręku wycelowaną w
kierunku Rasmusa przyciskającego sobie jedną z dłoni do krwawiącego barku.
Lydia Summer's patrzy w twarz mężczyzny przypominającego jej męża, ale on nie
patrzy na nią. Jego szkaradne, krwawe oczy podążają za mną i niosącym mnie w
las Colt'em.
Nawet kiedy drzewa całkowicie zasłaniają mi obraz i
są już tylko one, nie mogę pozbyć się z głowy widoku mojej matki... Nic nie
rozumiem, nic nie mogę, niczego nie potrafię i jedyne co mi pozostaje to łzy
wciąż tak cholernie ciepłe, przemywające mi pokaleczone policzki.
- Colt - chrypię. Chłopak nie odpowiada. Słychać
tylko jego nierówny oddech. Unoszę lekko rękę i obejmuję go za spoconą szyję. -
Colt... - znów próbuję nawiązać z nim kontakt.
- Cicho - syczy. Czuję na sobie spojrzenie czarnych
oczu, ale tylko przez krótką chwilę. Jestem świadoma tego, że mój ciężar
sprawia Everett'owi niemały kłopot. Nie chcę by się męczył jeszcze rozmową,
więc daję sobie spokój z jakimikolwiek pytaniami. Myślę tylko o tym, że
zostawiłam tam Robin'a, Adama, Logan'a, a co gorsze... Moją matkę.
Colt nagle zwalnia. Gdzieś w pobliżu słychać warkot,
poruszanie liśćmi i bieg. Everett chowa się wraz ze mną za jednym z drzew, dość
szerokim, by ukrył nas przed nieprzyjaznymi spojrzeniem. Wiem, że teraz na
pewno zamyka oczy i w duchu prosi o to, żeby wilk nas minął. Wiem, bo ja sama
właśnie to robię. Kiedy szelest i warkot się oddala, Colt jeszcze chwilę stoi
za drzewem, a potem znów w szybkim tempie przedziera się ze mną przez las. Jedna
z gałęzi uderza mnie w i tak już podrapany policzek; zaciskam mocno powieki.
W końcu Colt się odzywa, niestety nie kieruje tych
słów do mnie.
- Sharon! - Widać któryś z łowców jest w pobliżu.
Otwieram oczy, spoglądam w stronę, w którą patrzy Everett i widzę mężczyznę o
blond włosach odwracającego ku nam głowę. W tym samym czasie coś ogromnego
rzuca się na niego i słychać przeraźliwy krzyk.
Colt ściska mnie w ramionach i biegiem stara się
uciec w inną stronę niż ta, w którą przed chwilą zamierzał iść. Klnie pod
nosem. Słyszę wyraźnie jego serce, tłukące się po klatce piersiowej. Colt wpada
w panikę... a ja tracę przytomność.
Odzyskuję świadomość, ale obraz jest jak
pojedyncze klatki wyrywane z filmu grozy. W pierwszej chwili to tylko liście i
oddech, potem twarda ziemia i krzyk. Coś mokrego opryskuje mi twarz, Colt we
krwi, wilcze wycie... Szeroko otwieram oczy. Ktoś zbiera mnie z ziemi, ktoś
inny krzyczy głośno, całkiem niedaleko nas słychać strzały i odgłosy łamanych
kości. Zaciskam palce na czyimś ramieniu.
- Będzie dobrze... - słyszę. Odwracam głowę, a
zielone oczy wbijają się w moje.
- Gdzie Colt? - Szepczę, albo tylko mi się wydaje,
że jakiekolwiek słowa opuszczają moje usta. - Gdzie Ras... mus...
Nie doczekuję się odpowiedzi. Usilnie walcząc z
ogarniającą mnie znów ciemnością przegrywam.
Zdaje mi się, że w ciemności widzę zdarzenia z przed
chwili. Colt biegnący ze mną w ramionach. Potknął się, albo ktoś go przewraca.
Nie jestem pewna. Otwieram oczy, bo ból spowodowany upadkiem na nowo mnie
otrząsa. Wilk... choć może raczej człowiek-wilk, mieszaniec, na pewno
mieszaniec... Kły połyskują w świetle księżyca, tak mi się zdaje, znów nie
jestem pewna.
Wiercę się. nie wiem na czym leżę, nie wiem gdzie
jestem, ale wiem, że nie chcę przypominać sobie już nic więcej. Jakaś blokada w
głębi mojego mózgu nie pozwala dociec... Chroni mnie przed wiedzą jakiej na
pewno będę żałować.
Bestia chwyta za nogę Everett'a, odciąga go ode
mnie... Ktoś próbuje zaciągnąć mnie dalej...
Jęczę znów się szarpiąc.
Mokro na twarzy. Próbuję unieść do niej ręce i
otrzeć oczy, usta, otrzeć czoło... Krew... To krew na pewno. Nie wiem czyja,
przeraża mnie to.
- ROBIN! - Mój głos jest przerażająco charczący,
jakbym nie używała go od wielu godzin. Czyjeś ręce łapią mnie za ramiona. Ktoś
inny zrywa się z krzesła. Patrzę w zielone oczy. Bez zastanowienia obejmuję
Gelles'a za szyję, nie chcę go puścić póki nie orientuję się, że jest tu naprawdę.
Że żyje.
- Spokojnie... - Chłopak głaszcze mnie po plecach
powolnym ruchem. Uspokajam oddech. -
Rose spokojnie... - powtarza.
Przez dłuższy czas tulę się do niego nie zdolna
pojąć sytuacji. Co właściwie się stało? Kto wygrał? Gdzie stado? Gdzie Rasmus?
Gdzie moja matka?!
- Gdzie Colt? - Spośród tylu pytań, o tyle różnych
osób o jakie się teraz martwię, pytam o jedną.
Robin milczy. Zerkam w bok na Adama - to on wcześniej
zerwał się z krzesła. Teraz starszy Everett znów na nie opada, jego ciało
poznaczone wieloma zadrapaniami, zszyciami i opatrunkami jakby wiotczeje po
styczności z krzesłem. Nie chce na mnie spojrzeć, kurczowo zaciska szczęki,
przykłada pięść do dolnej wargi. Za jego krzesłem stoi Angelstone. Blady i nie
podobny do siebie jedyne co robi to ściska ramiona Adama. Marszczę brwi.
- Gdzie Colt? - Powtarzam odsuwając się od Robina i
patrząc na niego. Wyczekuję odpowiedzi tak długo, że moje serce zamiera.
- Jesteś zmęczona...
- Nie zmieniaj tematu - syczę. Nawet nie wiedziałam,
że tak potrafię. Patrzę na Logan'a. -
Gdzie?!
Adam zrywa się znów z krzesła odtrącając ręce Logan'a.
Angelstone krzywi się przez to, ale nie reaguje. Starszy Everett podchodzi do
ściany, patrzy na nią i nagłym ruchem strąca wazon ze stojącej obok komódki.
- NIE MA! - Wrzeszczy patrząc na mnie obłąkańczym
wzrokiem. - NIE MA GO, ROSE! NIE MA COLT'A! - Pierwszy raz od dawna widzę łzy w
męskich oczach. Zbierają się, kumulują przy kącikach, szklą tęczówki. Adam
przeciera oczy ręką i wychodzi z pokoju, minutę po nim wychodzi Logan.
Trawię to co usłyszałam. Długo... bardzo długo. Czuję
jak żołądek skręca mi się w brzuchu. Nagle wychylam się za łóżko i wymiotuję na
podłogę. Robin szybko stara się przytrzymać mi włosy. Podaje mi ręcznik; chyba
wcześniej też wymiotowałam. Wycieram usta i odpycham Robin'a. Teraz i w moich
oczach pojawiają się łzy...
Co się stało?!
_______________________________________
Tak długo mnie nie było i tak długo nie zabierałam się za dłuższe pisanie, że się zastałam.
Weny nie było, czasu nie było i teraz można powiedzieć, wracam do żywych... a raczej piszących.
To przedostatni rozdział, w następny poniedziałek powinien pokazać się ostatni, potem epilog i zapowiedź kolejnej części kronik :)
Mam nadzieję, że kolejna część wyjdzie mi znacznie lepiej niż pierwsza, a pierwszą będę poprawiać i wydłużać rozdziały, by publikować na wattpadzie :)
Pół roku zbierania się coś tam dało :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wróciłaś do pisania. Teraz, kiedy zaczynają się ciepłe miesiące, ludziom wraca chęć do robienia tego na co nie mieli czasu ani ochoty wcześniej.
Tylko oby tak dalej.
Moimi ulubieńcami i tak są Logan i Adam więc dobrze że żyją.
Powiedzenia
Jesteś!!
OdpowiedzUsuńNw co napisać ale się ciesze i to bardzo że wreszcie wróciłaś i nie mogę się doczekać nexta ;)
OdpowiedzUsuńAgata F
Hej ogłaszam wszem i wobec, że Zostałaś nominowana do LBA:)
OdpowiedzUsuńJeżeli Bierzesz udział w tego typu rzeczach to po więcej informacji zapraszam tutaj
~>http://dwie-strony-lustra.blogspot.com/
Buźka Czarownica Jessi;)
Nw czemu, ale fascynują mnie blogi w których jest mieszanka wielu postaci fantastycznych. Nie skupiamy się na jednej rasie tylko na wielu i wszystko może się wydarzyć :-D
OdpowiedzUsuńA wracając do twojego bloga, to oczarowałaś mnie tym pomysłem i stylem pisania. Jest ciekawie i akcja jest wciąż żywa ;-)
Nw po czyjej stronie bym stanęła w związku z panami, ale bardziej do mnie przemawia postać Robina ;-) w końcu to on wyjaśnił bohaterce jaka pełni funkcję.
Są tu ciekawe pomysły, a akcja nie nudzi, będę tu zaglądać częściej, oczekując nowych rozdziałów ;-)
A korzystając z okazji zapraszam na mojego nowego bloga ;-)
http://co-by-bylo-gdybym.blogspot.com/
Do napisania,
Kisielek ;-)
Jak ja się cieszę, że znalazłam Twojego bloga parę miesięcy temu :D Rzadko mi się zdarza, że przeczytam więcej niż cztery rozdziały i się wciągnę a u Ciebie tak się stało. Bardzo dobrze piszesz, masz ciekawe pomysły i już się bałam, że nie dowiem się jak skończą się Kroniki ale na szczęście wróciłaś. Pisz dziewczyno bo masz ewidentnie talent :D
OdpowiedzUsuńCo do bloga to podoba mi się sposób w jaki piszesz, stworzone postacie również przypadły mi do gustu i ogólnie wszystko się tutaj ze sobą idealnie komponuje włączając w to oprawę wizualną ;)
Pisz pisz i jeszcze raz pisz :)
~ Sylwia
Jakoś nie widać kolejnego rozdziału a to już lipiec
OdpowiedzUsuńsobota, 00:00 zapraszam ;) 01.08
UsuńTo opowiadanie jest poprostu super :D niewiele opowiadań na blogach mnie wciąga ale to wessało mnie momentalnie :D
OdpowiedzUsuńTak przy okazji zapraszam do mnie na www.czarny-platek-sniegu.blogspot.com