7 sie 2013

VIII. Pokój Pamięci

       Po obiedzie matka wysyła mnie na poddasze. Moją karą za „niewłaściwe zachowanie”; w przekonaniu Lydii Summers; jest uprzątnięcie nieodwiedzanego od lat pomieszczenia. Składowiska kurzu i starych mebli, pamiątek, śmieci - po prostu zwykłego szmelcu zbieranego od czasów moich narodzin.
       Wdrapuję się po schodach na rzadko odwiedzane drugie piętro i wchodzę do szarego pokoju. Jego ściany miały kiedyś odcień przyjemnej zieleni; dziś farba na nich jest popękana i łuszczy się w paru miejscach. Dostrzegam starą kołyskę zastawiającą okno. Wszędzie osadził się kurz, a w pomieszczeniu nie ma przepływu powietrza. Przeskakuję po skrawkach wolnej podłogi i docieram do różowo-białego łóżeczka dla dzieci. Przesuwam je, potrącając przy okazji stary wózek. Łapię za klamkę okna i przekręcam ją, by wpuścić tu trochę świeżego powietrza. Zapach stęchlizny i kurzu dociera do mojego nosa, aż oczy zaczynają mi lekko łzawić. Wystawiam głowę przez okno i biorę kilka głębszych wdechów. Z czystej ciekawości zerkam na podwórko należące do nowych sąsiadów. Robin klęczy przed motocyklem stojącym na podjeździe, a obok niego stoi skrzynka z narzędziami. Chłopak ociera spocone czoło ręką i słyszę jego mamrotanie. Uśmiecham się, zanim ważę się krzyknąć.
       - Mówienie do siebie to choroba! – Opieram się łokciami o brudny parapet i kładę głowę na złączonych dłoniach.
       Chłopak zrywa się i niemal potrąca przy tym skrzynkę z narzędziami. Rozgląda się, ściskając w ręku śrubokręt, a kiedy jego spojrzenie mnie odnajduje, na ustach chłopaka wykwita lekki grymas.
       - Lubisz straszyć nowych sąsiadów, co? – W jego głosie nie dosłuchuję się ani kpiny, ani sarkazmu, mówi żartobliwym tonem.
       Uśmiecham się nieznacznie, zdmuchując z czoła zabłąkany kosmyk niebieskich włosów.
       - Wcale nie! – Zaprzeczam. – Lubię z ukrycia obserwować przystojnych chłopaków. Jak każda zdrowa dziewczyna! –Śmieję się, choć na moje policzki wkrada się zdradliwy rumieniec.
       - W twoim przekonaniu jestem przystojny? – Robin unosi brwi i patrzy na mnie bardziej intensywnie.
       Zagryzam dolną wargę i karcę się w myślach za użycie poprzedniego sformułowania.
       - Może – bąkam i po chwili jak tchórz chowam się na poddaszu.
       Przez otwarte okno słyszę melodyjny śmiech, a potem wykrzyczane pytanie.
       - Co robisz na strychu?!
       - Sprzątam geniuszu! Za karę! – Odkrzykuję podnosząc z podłogi coś co wygląda jak kawałek przeżartego przez korniki panelu. Krzywię się wkładając to coś do worka na śmieci, który ze sobą przyniosłam. – A ty co robisz?! Myślałam, że oddawałeś harleya do warsztatu?! – Pytam przypominając sobie naszą wczorajszą rozmowę o podwózkach do szkoły. Właśnie w niej Robin napomknął o swoim motocyklu. Inną drogą, dlaczego każdy fajny chłopak jeździ na dwóch kółkach? Samochody wyszły z mody?
       Kręcę głową przestawiając dość ciężką komodę. Spada z niej duża drewniana kula i ląduje na mojej nodze. Krzyczę z bólu i kilka razy z moich ust wydostają się niecenzuralne słowa. Przysiadam na poplamionym fotelu.
       - Rose?! – Krzyczy Robin z podwórka. – Wszystko gra?!
       - To nic! Wracaj do swojej roboty! – Krztuszę z trudem. Przeklęta kula toczy się do zamkniętych drzwi poddasza, odbija się od nich i przystaje w rogu pokoju.
       Czekam przez jakiś czas, aż stopa przestanie pulsować. Wzdycham w końcu i staję na niej. Już lepiej. Z podwórka nie dochodzą mnie już żadne słowa, więc bez większego entuzjazmu zabieram się za porządki.
       Czyszczę każdy skrawek podłogi i ściągam pajęczyny ze ścian. Po trzech godzinach lewa część poddasza niemal błyszczy, w padających przez brudne okno promieniach słońca. Na tyle na ile to było możliwe wyczyściłam i poustawiałam stojące tu meble. Starałam się, by zajmowały jak najmniej miejsca. Różnego typu ozdoby, które nie przydadzą się już na żadne ze świąt wrzucam do pojemnego worka na śmieci. Lądują tam też te uszkodzone i nieprzydatne sprzęty domowe.
       Kiedy zabieram się za prawą stronę, mój wzrok spoczywa na oparte o ścianę płótno. Sięgam po nie i odwracam, by spojrzeć co przedstawia.
       W pierwszej chwili przypomina mi to zwykłą plamę po kawie, ale przyglądam się uważniej i dostrzegam zamazane zarysy ludzkiej twarzy, uwiecznionej za pomocą farb olejnych. Najwyraźniej do obrazu dostała się wilgoć i rozmazała nie zakonserwowane dzieło.  
       Przez chwilę zastanawiam się czy mam wyrzucić płótno i zachować ramę, czy jednak dać szansę tej dziwnej kompozycji kolorów. Marszczę brwi i wykrzywiam usta. Przecieram obraz szmatką i kładę go na czystą komodę. Coś się jeszcze wymyśli.
       Kończę porządkować poddasze równo o dwudziestej. Jestem zmęczona, brudna i głodna. Schodzę po schodach do swojego pokoju, krzycząc na cały dom, że skończyłam. Znoszę z poddasza mop, wiadro, miotłę i inne rzeczy których używałam do sprzątania, po czym chowam je w najmniejszym pokoiku na końcu korytarza.
       Obraz również zabieram ze sobą. Ten jednak ląduje na moim biurku. Rozbieram się, nie kłopocząc się zasłanianiem okna. Znikam w łazience. Zamykam kabinę prysznicową i daję się obmyć ciepłej wodzie. Jest mi naprawdę przyjemnie.
       Czysta i ubrana w coś na kształt piżamy schodzę na dół. Matki nigdzie nie ma. Jest za to karteczka przyczepiona taśmą do lodówki:

        „Hamilton. Powrót za dwa dni. Dzwoń.”

       Wzdycham i spuszczam głowę.
       - Super mamo. Środki komunikacji, których używasz na pewno będą dla mnie zajebistą nauką. – Burczę do siebie otwierając lodówkę. Mimo, że przed chwilą zjadłabym naprawdę duży kawałek mięsa, teraz mam ochotę jedynie na kanapkę z nutellą.
       Smarując chleb, moje myśli błądzą wokoło trzech nieistotnych tematów: Moich urodzin, obchodów Złotego Księżyca i ataku dzikiego zwierzęcia na tę nieszczęsną kobietę.
       Czy było tak jak z moim ojcem? Puma zaatakowała bez jasnego powodu, dla samej przyjemności bycia łowcą? Czy ta kobieta sprowokowała czymś to zwierzę? Czy ono było przestraszone?
       Dlaczego tak bardzo doszukuję się winy w ludziach? Dlaczego nie mogę przyjąć do wiadomości tej jednej prostej odpowiedzi: Zwierzęta atakują, bo są zwierzętami.
       Zaciskam zęby.
       Cholera Rose! Weź się w garść! Pouczam się.
       Wrzucam nóż do zlewu, bo nie chcę włączać zmywarki. Zasiadam na kuchennym blacie i wgryzam się w kanapkę. Nawet przepyszny smak czekolady nie łagodzi tego nijakiego bólu wewnątrz mojego skołowanego serca.
       Nie chcę już płakać. Nie chcę już myśleć o ojcu spoczywającym tam; w głębokim, zimnym grobie. Przeszłość chcę zostawić za sobą. Całe to gówno. Alkohol, papierosy, imprezy, Colt’a. Tak. Jestem pewna, że chcę zostawić za sobą Colt’a Everett’a. Chłopaka z klasy maturalnej, przez którego po raz pierwszy wylądowałam na komisariacie.
       Nagle rozlega się pukanie do drzwi. Krzywię się, bo jest późno, a ja mam już na sobie piżamę. Jednak pukanie po jakimś czasie znów się powtarza. Zeskakuję z blatu. Nie ma sensu udawać, że nikogo nie ma.
       Podchodzę do drzwi i otwieram je przed Robin’em Gelles’em.
       - Ok. Przyznam, spodziewałam się psychopaty w hokejowej masce... – Żartuję, co sprawia, że na ustach chłopaka pojawia się lekki uśmiech.
       Robin przeczesuje włosy ręką. Przyglądam mu się. Ma na sobie poplamiony biały t-shirt i spodnie robocze z milionem kieszeni. Jest trochę spocony i brudny. Unoszę jedną brew, znów patrząc tylko na twarz chłopaka.
       - Pomyślałem, że... No... Wujek jest zajęty, maluje i odnawia te swoje obrazy... A ja niestety potrzebuję pomocy. – Krzywi się lekko. Jak każdy facet nie lubi prosić o pomoc.
       Uśmiecham się zawadiacko.
       - Jesteś pewien? Wiesz, jestem tylko dziewczyną nie znającą się na mechanice. – Zakładam ręce na piersi.
       - Jesteś dziewczyną i co z tego? Jesteś też moją jedyną nadzieją Rose... – Robin patrzy mi w oczy z niewiarygodną szczerością, zanim odwraca wzrok i już żartem dodaje – nadzieją na przywrócenie życia temu rzęchowi. – Wskazuje kciukiem za siebie.
       - W warsztacie nie dali rady?
       - Spisali go na straty. – Krzywi się znów i pociera kark dłonią. – Więc jak?
       Przygryzam dolną wargę i tupię stopą w czasie podejmowania szybkiej decyzji.
       - Daj mi pięć minut. – mówię, a on się uśmiecha.
       Wchodzę na górę i szybko przebieram się z powrotem w poprzednie ciuchy. Dokładne pięć minut później stoję po drugiej stronie motocykla Robin’a i słucham instrukcji.
       - Ty pchniesz, ja kopnę w zapłon ok.? – Kiwam głową. To nie trudne. No chyba, że jak ja ma się tendencje do wypadków...
       Tak więc po pół godzinie torturowania maszyny, dajemy sobie spokój i przysiadamy przy ścianie domu Robin’a. Oboje lekko dyszymy, a dodatkowo z moich kolan leci krew.
       - Jak ty to robisz? – Pyta chłopak rozbawiony. – Tu wcale nie jest ślisko, a ty się pośliznęłaś.
       - But mi się zawinął to się zdarza – burczę w odpowiedzi.
       - A ten wypadek przed szkołą? Stałaś na trawie, upadłaś na beton.
       - Zbieg okoliczności i to niefortunny. – Wywijam dolną wargę jak naburmuszone dziecko. Chłopak unosi ręce do góry, jakbym celowała w niego z pistoletu.
       - W porządku, uznajmy, że po prostu masz pecha – decyduje.
       Kręcę głową.
       - Twój wujek jest malarzem? – Zmieniam temat.
       - Artystą. – Poprawia mnie, patrząc gdzieś na wprost. – Skończył studia, a teraz zarabia dzięki obrazom, rzeźbom i czasami również opowiadaniom kryminalnym. Często przeprowadza renowację zniszczonych dzieł, dla muzeów czy indywidualnych klientów... – To mnie zastanawia.
       - Myślisz, że twój wuj znalazł by czas na jeden stary obraz? – Pytam patrząc na chłopaka z uśmiechem.
       - Zależy – odpowiada i też na mnie spogląda. – Jeśli go ładnie poprosisz to chyba się zgodzi. – Mruga do mnie.
       Na moje policzki wskakuje rumieniec. Uśmiech błądzący na wargach Robin’a w jakiś sposób jest pociągający i tajemniczy. Zielone oczy mimo przyjaznego koloru, są jakby zamknięte przed światem.
       - Słyszałeś o tym ataku? – Pytam, znów niezgrabnie zmieniając temat.
       Chłopak odwraca ku mnie głowę i jakby natychmiast poważnieje.
       - Jakim ataku?
       - Dzikie zwierzę zabiło kobietę niedaleko granic miasteczka. Podejrzewają pumę i każą trzymać się z dala od lasów do czasu jej... unieszkodliwienia. – No cóż, lepszego słowa na zastrzelenie nie znalazłam w swoim bogatym słowniku.
       - Nie wiedziałem... – Przyznaje Robin z lekkim wahaniem. Po jakiejś chwili wstaje i podaje mi rękę. – No dobra sąsiadko. Jestem twoim dłużnikiem, więc jak zechcesz dajmy na to... wyżalić się komuś o trzeciej nad ranem, możesz śmiało walić kamieniami w moje okno – mruga.
       - Chętnie, ale co z twoim wujkiem?
       - Nim się nie przejmuj, kiedy zaśnie nawet trzecia wojna światowa nie będzie go w stanie obudzić.
       Śmiejemy się do siebie. Potem Robin odkłada narzędzia i zanim znika w głębi swojego domu, dogląda czy jestem na pewno na swoim ganku. Macham mu.
       W pokoju znów jestem zmuszona wziąć prysznic i tym razem obiecuję sobie, że do rana nic i nikt nie zedrze ze mnie piżamy.
       W łóżku, gasząc światło i wtulając się w poduszkę po raz pierwszy słyszę psie wycie.



_________________________________
No przecież nie mogłam się tak nie pożegnać ;)
Oto rozdział VIII, a na IX niestety poczekacie.
Wyjazd mi się przełożył, więc postanowiłam spełnić obietnicę i napisać tę część.
Wracam 16/ 17 sierpnia z nowymi rozdziałami!
Proszę komentujcie i dawajcie znać co jest źle.
:*

7 komentarzy:

  1. Mmm... Podoba mi się ;> Będę zaglądać :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ah, tan Logan :D
    Stare strychy są najlepsze. Tam zawsze można znaleźć coś ciekawego :)

    Widzę, że z rozdziału na rozdział się rozkręca :) Czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej :)
    Trafiłam do cb przypadkowo, ale nie żałuję ani troszkę !
    Zaintrygowała mnie fabuła i bohaterowie, których wykreowałaś. Rose jest ekstra! Taka wyróżniająca się, no i ma swój charakterek...
    Wszystko jest takie tajemnicze i intrygujące ;D A twój styl jest nieziemski i taki inny, wyjątkowy. Masz talent ;) Chcę tylko więcej i więcej!
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajnie. Czekam na kolejne rozdziały.

    Ach, ta Rose i jej siła grawitacyjna przyciągająca wypadki... :)

    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciekawy rozdzial. Czkam na dalsze notki ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Trafiłam tu przypadkiem, ale nie żałuję :)
    świetny blog. Ciekawe opowiadanie, fajnie się czyta :)

    Czekam na kolejną część z niecierpliwością.

    OdpowiedzUsuń
  7. trafiłam tu szukając pomysłów na razkręcenie mojego bloga. Superopowiadanie, czytam dalej!

    Zosia

    Zapraszam: http://www.druzynadziennika.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Komentuj szczerze, kulturalnie i nie bój się wytykać mi błędów ;)