22 sie 2013

IX. Płomień, który gaśnie

       Nie śpię już od ósmej, krzątając się po domu i szukając dla siebie miejsca. Nic nie przykuwa mojej uwagi na dłużej niż kilka zbędnych sekund. Brakuje mi poczucia celu. Nikt nie krzyczy, nikt nie prosi, nie każe... Rose, wyrzuć śmieci! Rose, ścisz telewizor! Rose, nigdzie nie idziesz w tym stroju młoda damo!
       Skubię krawędź podkoszulki, siedząc na sofie i wpatrując się w czarny ekran telewizora, który przed chwilą był kolorowy. Naprawdę nie mam co ze sobą zrobić.
       W końcu wstaję i łapię kluczyki od coroneta wiszące na haczyku w przedpokoju. Po raz pierwszy je tam zawiesiłam. Ojciec zazwyczaj trzymał je w kieszeni.
       Ściskam je w dłoni. Przedmiot, który jako ostatni czuł dotyk Ronald’a Summers’a. To dziwne uczucie. Tak o tym myśleć. Ostatni raz. Pożegnalny rytuał.
       Kręcę głową, ganiając się w myślach za tak pesymistyczne nastawienie. Ale koniec, końców i tak przyznaję sobie rację. Bo jak być optymistką, kiedy ktoś kogo kochaliśmy umiera? Albo odchodzi jak w przypadku osobnika, którego imienia nawet nie chcę pamiętać.
       Czy ja naprawdę jestem aż tak płytka, by zamiast o ojca, wciąż wspominać Colt’a? Najwyraźniej. No cóż, nikt z nas nie jest idealnym odzwierciedleniem wszelkich cnót. I tego zamierzam się trzymać.
       Zarzucam na siebie bluzę bejsbolówkę i zaczesuje włosy w koński ogon. Przy samochodzie wyjmuję z kieszeni komórkę i wybieram numer Maggie.
       - Masz ochotę się spotkać? – Zagaduję, wsiadając za kierownicę i zatrzaskując drzwi. – Freak Diner za jakieś dziesięć minut?
       - Postaram się, ale nie obiecuję. Cam znów coś spieprzył w moim neonie. – Przez telefon słyszę tłumaczenie jej brata, a potem moja przyjaciółka prycha, odcinając się nieprzyjemnie.
       - Mogę po ciebie podjechać. – Proponuję z westchnieniem.
       Freak Diner i dom Maggie McLiss to dwa różna kierunki. Ale czego się nie robi dla przyjaciółki, chwilowo pozbawionej samochodu?
       - Nie Rose, nie wal kilometrów, bo jakiś kretyn nie umie wymienić akumulatora... – Warczy i wiem, że mówi to w obecności Camerota.
       - No trudno. – Uśmiecham się, choć to na pewno wygląda koszmarnie. I sztucznie.
       - Wszystko gra? – Dopytuje Magg, a ja nagle tracę ochotę na rozmowę z nią.
       - Tak, po prostu chciałam cię wyciągnąć na obiad – macham ręką, uderzając w kierownice. – Ale skoro opatrzność nam nie sprzyja, to po prostu powałęsam się po miasteczku.
       - Przepraszam.
       - To nie twoja wina. – I po prostu naciskam czerwoną słuchawkę.
       Cholera.
       Nie widzę innej możliwości jak tylko odpalić silnik i jechać, byle gdzie, ale jak najdalej od pustki jaką jest obecnie mój dom.
       Przelotnie zerkam na podwórko Robin’a. Na podjeździe nie widzę już harleya.
       Może jednak go naprawił i zabrał się nim na jazdę próbną?
       Z resztą co mnie to obchodzi?
       Po raz kolejny tego dnia czuję się, jakbym była kimś zupełnie innym niż jestem. A to naprawdę paskudne uczucie.
       Wycofuję dadga z podjazdu.
       Przygodo życia, nadchodzę!
       Zabawne.

       Nie wiem jakim cudem ląduję przed bramą cmentarną. Wiem jedynie, że wcześniej zaparkowałam dadga i wyszłam się przejść. Nogi niosły mnie prosto, czasami skręcając moim ciałem, aż w końcu obudziłam swój umysł i zobaczyłam gdzie jestem.
       Ręce mi drżą. Nie byłam na cmentarzu od pogrzebu ojca. Nie wiem czy jestem gotowa tam teraz wejść i błądzić między nagrobkami. Dlaczego tu przyszłam? Miasteczko Gold Feather wcale nie jest takie małe. Mamy park wielkości dwóch połączonych ze sobą boisk do bejsbola, ratusz z gościńcem, kilka barów, restauracji i sklepów, bibliotekę, a nawet Walmart! A mnie przyniosło akurat tutaj. Pod ogromną czarną bramę, z ozdobnymi ptakami na szczycie i pnączami metalowych kwiatów oplatających powierzchnię prętów.
       Mur wokół cmentarza jest wysoki na dwa metry i już lekko podniszczony. Zaciągam rękawy bluzy, by zakryć ręce i podchodzę bliżej, pchając ciężkie wrota. Kiedy przekraczam granicę, dzielącą świat żywych od spokojnej łąki umarłych, przechodzi mnie dreszcz. Odwracam się na krótką chwilę, bo nie mogę się oprzeć nieprzyjemnemu wrażeniu bycia obserwowanej. Kiedy niczego nadzwyczajnego nie dostrzegam, tylko kręcę głową, karcąc się w myślach.
       Z westchnieniem zamykam za sobą bramę i kieruję się wysypaną białym żwirem ścieżką. Z obu stron obserwują mnie pomniki aniołów. Jedne mają rozpostarte skrzydła i otwierają ramiona, jakby szczęśliwie zapraszały w nie zmarłych; inne zaś stoją smutno, a ich skrzydła lekko opadają na ziemię. Kamienne twarze spokojnie wyczekują na światło, które zabierze ich podopiecznych do miejsca bardziej szczęśliwego niż to.
       Cmentarz Czuwających Aniołów w Gold Feather to najsmutniejsze miejsce jakie znam. Wszystko tutaj jest jakby podupadłe. Drzewa wypuszczają korzenie, przebijając się przez żwirowe ścieżki i słabsze nagrobki. Ich gałęzie często opadają na posągowe figury. Trawa rośnie i opada. Jest strzyżona jedynie jesienią i wiosną. Latem nikt o nią nie dba, a zimą mało kto się nią przejmuje. Zawsze czuję się tu jak w innym świecie. Martwym, a jednocześnie tak bardzo żywym.
       Słychać tu ćwierk ptaków, czasami przekopujące się przez suche liście myszy przebiegną przez żwir i zostaną pochwycone przez zaczajone na nie sowy.
       Rozglądam się uważnie, licząc alejki po prawej i lewej stronie. Łatwo się tu zgubić. Łatwo zapomnieć gdzie się jest.
       W końcu skręcam w odpowiednią ścieżkę i idę dalej. Zdaje mi się że w tej części, posągów jest mniej.        Świeże groby są uporządkowane i jeszcze nie zarośnięte.
       Kiedy staję przed czarnym kamieniem z wytłoczonymi na biało informacjami o spoczywającym tu człowieku, nogi zaczynają mi drżeć. Cały grób to czarny, bogaty granit. Jest wyjątkowy, bo nad tą tylko mogiłą nie czuwa żaden anioł. Jakby mój ojciec nie zasłużył na swojego stróża.
       Jest to dla mnie nieco niezrozumiałe. Wszędzie tu stoją skrzydlaci... A mój ojciec w zamian ma tylko małą figurkę psa, postawioną na nagrobku.
       Kto ją tu do cholery postawił?!
       Podchodzę bliżej i przesuwam palcem po uszach rzeźbionego w drewnie psa. Jest ciepły, co zaskakuje mnie jeszcze bardziej niż sama jego obecność.
       Dzisiejszy dzień do ciepłych się nie zalicza, a na grób Ronald’a Summers’a nie pada żaden zabłąkany promień słońca. Odpowiedź była jasna, choć niepewna: Ktoś musiał go tu postawić zanim skręciłam w odpowiednią alejkę.
       Kręcę głową. Czy to naprawdę moja sprawa, co kto kładzie na nagrobku mojego ojca? To nie zwierzęce odchody, więc nie powinnam się tak denerwować. Znów wzdycham.
       Cofam się trochę. Dostrzegam znicz i przez krótką chwilę to na nim się skupiam. Podnoszę go powoli szukając w kieszeni zapalniczki, bądź zapałek. Kiedy niczego nie mogę wymacać, klnę pod nosem.
       - Tu się chyba nie powinno używać takich słów. – Słyszę za plecami i znicz niemal wypada mi z dłoni. Serce zaczyna bić nierówno i zdaje mi się, że zaraz dostanę ataku serca.
       Mężczyzna pomaga mi przysiąść na jednej z kamiennych ław.
       - Przepraszam nie chciałem cię przestraszyć – słyszę w jego głosie szczerą skruchę. Staram się wyrównać oddech, a kiedy podnoszę głowę widzę znajomą twarz dwudziestoczteroletniego mężczyzny. Tym razem w spodniach, nie wydaje mi się aż takim dziwakiem.
       - Za zimno na spódnicę? – Pytam żartobliwie, a potem zwracam uwagę na nieprzyjemną nutę we własnym tonie. – To jest... Nie chciałam pana urazić panie Angelstone.
       - Mów mi Logan, bo poczuję się staro. – Uśmiecha się i odsuwa ramię, którym – jak teraz zauważam – mnie obejmował. – A to nie spódnica, a szkocki kilt moja droga, powinnaś uczyć się o tradycyjnych strojach innych narodów.
       - Powinnam w ogóle zacząć się uczyć. – Prycham w odpowiedzi. Niewielki rozstrój rytmu serca sprawił, że mam ochotę krzyczeć. Powstrzymuję się jednak, bo nie chcę wychodzić przed mężczyzną, na niedojrzałą nastolatkę. – Co pan... znaczy się, co ty tu robisz?
       - Podejrzewam, że to co i ty. Odwiedzam bliską mi osobę. – Odpiera bez zawahania i wzrusza lekko ramionami.
       - Kogo? – Pytam głupio.
       - Swoją babcię. Waszą starą sąsiadkę – odpowiada wpatrzony w przestrzeń. – Umarła rok temu, a ja dowiedziałem się o tym niedawno. Nie utrzymywałem z nią kontaktów... Zdawała mi się... Dziwna.
       - Była dziwna. – Wypalam zanim zdążam się powstrzymać. – To znaczy... Izolowała się. Właściwie spotkałam ją kilka razy, a rozmawiałam raz. – Rumienię się.
       Gdyby nie to, że Logan ma mnie na uwadze, walnęłabym się otwartą dłonią w czoło. Co ja do cholery mówię?
       - Nic się nie stało. Sylyvia Angelstone była dziwną kobietą i nawet śmierć tego nie zmieniła.
       - To i tak nie zmienia faktu, że nie powinnam tak o niej mówić... Zwłaszcza w obecności jej krewnego.
Macha na mnie ręką.
       - Oj przestań. Nawet jeśli to słyszy, to i tak za pewne nie ma ci za złe. – Uśmiecha się do mnie i ja też mam ochotę to zrobić.
       Przez jakiś czas oboje milczymy, siedząc na zimnej ławce. W końcu to on się odzywa.
       - A ty nad czyim grobem stoisz? – Wskazał na czarny granit.
       - Swojego ojca. – Mamroczę, bo nie wiem czy mówiąc to głośniej, głos mi się nie załamie.
       Logan wciąga głośno powietrze i ku mojemu zaskoczeniu... po prostu milczy.
       - Czemu nie mówisz, że ci przykro? – Pytam nie mogąc się powstrzymać.
       - A chcesz to usłyszeć? – Pyta zaskoczony, spoglądając mi w oczy. Kręcę głową. – Przecież to niczego nie zmieni. Nie rozumiem, dlaczego ludzie składają sobie kondolencje i mówią, że im przykro. Przecież to głupie. Lepiej milczeć. Po prostu oddać szacunek, zamiast rzucać słowami, które nie mają już znaczenia. – Po raz pierwszy w moim życiu, ktoś tak lekko wypowiada moje myśli. Uśmiecham się.
       - Też tak uważam.
       Logan wstaje z ławki i otrzepuje spodnie. Wyciąga do mnie rękę, ale ja odrzucam pomoc, wstając samodzielnie. Mężczyzna opuszcza dłoń i wsadza ją do kieszeni spodni.
       - Masz ochotę na kawę? – Pyta po chwili nieco nieśmiało.
       - Nie dziś. Przepraszam pa... cię. – Znów o mało się nie zapomniałam i nie nazwałam go „panem Angelstone” – Chyba mam dość Gold Feather jak na jeden dzień. – Logan unosi brwi, a ja tylko macham na to ręką. – Ach, słyszałam, że zajmujesz się renowacją obrazów? – Rumienię się zadając to pytanie i jednocześnie odbiegając od tematu mojego pesymistycznego nastawienia do życia.
       - Prawda – uśmiecha się.
       - Zastanawiałam się... Ile kosztowałoby, gdybym poprosiła o renowację starego dzieła... – Pomyślałam o zniszczonym obrazie, nadal zawalającym mi biurko.
       Mężczyzna się zastanowił.
       - To zależy od poziomu jego zniszczenia.
       - Nie umiem oceniać, ale może mogłabym... Pozostawić go u ciebie? Rozeznałbyś się i podał mi cenę. – Uśmiecham się błagalnie. Sama nie wiem dlaczego tak zależy mi na tym obrazie.
       - Nie widzę problemu – potwierdza. Po kolejnej chwili znów się uśmiecha i mówi. – Ten cmentarz to mimo wszystko, pięknie zakonserwowana historia – rozgląda się. – Do zobaczenia panno Summer’s. – Kiwa mi głową i odchodzi w swoją stronę.
       Ja zaś kieruję się z powrotem na główną ścieżkę i po jakim czasie wychodzę za bramę, pozostawiając łąkę martwych za sobą.
       Dopiero teraz orientuję się, że nie odstawiłam znicza, na jego miejsce.
       Nie chcę jednak wracać za bramę, więc po prostu zabieram go ze sobą.
       W dadgu znów otwiera się schowek, a ja znów go zatrzaskuję. Czas wrócić do pustego budynku, zwanego domem.
       Ulice miasteczka są dziś – i jak zawsze – puste, więc na Rodge Wood 13 docieram dość szybko. Zanim wchodzę na ganek słyszę poruszające się niedaleko zarośla. Spoglądam w tamtą stronę. Niczego nie dostrzegam, więc z westchnieniem tam idę.
       Pewnie znów szopy zakradły się do piwnicy...
       Ale kiedy docieram pod swoje okno, przekonuję się, że to jednak nie szopy. Na ziemi przy domu widzę martwego lisa. Zakrywam sobie usta dłonią. Jego ciało stanowią krwawe strzępy zdartego futra i niemal odgryziona głowa.
       - O cholera... – Wymyka mi się.



_________________________________________
Ok. Ten rozdział miał aż pięć różnych wersji, dlatego tyle to trwało. Ale teraz proszę, o to i on!
Zapraszam do zakładki "Fabuła" gdzie pojawił się zwiastun filmowy ;> 
A teraz się przyznajemy: KTO SIĘ NIE MÓGŁ DOCZEKAĆ?!

10 komentarzy:

  1. No nareszcie!
    Długo każesz na siebie czekać...
    Ale jak się spodziewałem, nie zawiodłem się :)
    Lekkie i przyjemne. Nowy bohater, głębiej zarysowany.
    Fajnie, fajnie :) Się rozkręca :*

    OdpowiedzUsuń
  2. No no ! Ekstra rozdział ! Trochę długo na niego czekaliśmy, ale w końcu :P
    Wyszedł bardzo, bardzo fajnie :D
    Przyjemnie się czytało... Szkoda, że tak szybko minęło xD
    Fajnie,że przedstawiłaś bliżej Logana :D
    Uwielbiam przemyślenia głównej bohaterki ;D
    Czekam na NN! :****

    OdpowiedzUsuń
  3. No, no, no. Rozdzialik świetny, aż miło przeczytać :D Wspaniale ci wyszedł.
    (Rany, jak ja bym chciała tak pisać! *___*)
    Ech, no cóż, mogę sobie pomarzyć :D
    Czekam na ciąg dalszy ;)
    Weny życzę!

    Pamięć o wilkach nigdy nie zanika...

    OdpowiedzUsuń
  4. Trafiłam na bloga przypadkiem i nie żałyję. Masz fajny styl. Szybko i przyejmnie się czyta ;)
    Chciałam wcześniej dodać komentarz i się przedswtawić, ale coś się chyba blogger zacina ;)

    Ten Logan mnie zaciekawił. Przystojny, tajemniczy facet naprawiający obrazy. Kręci mnie XD
    Czekam na następną część z nicierpliwością ;)

    P.S. Świetny zwiastun!! No i szablon też fajny ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo fajny rozdział ;)
    Podoba mi się Twój styl pisania. Masz wielki talent. Masz piękny szablon i cudowny zwiastun. Jakbyś mogła wyłączyc weryfikację obrazkową, bo chyba się z dziesięć razy pomyliłam :)
    Pozdrawiam Amy.

    OdpowiedzUsuń
  6. LOGAN TEAM !!! :D
    Uwielbiam Teen Wolf :D Świetna muzyka :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Jeju. Przeczytałam wszystko i cieszę się z tego bardzo. Nie żałuję żadnej z sekund poświęconej na przeczytaniu każdego słowa. Masz wielki talent i tylko spróbuj go zmarnować, zakopać, porzucić, to zrobię z Tobą to samo. Masz takie lekkie pióro, że czyta mi się to wprost idealnie. Czułam się tak, jakbym czytała książkę i tak samo, jak w niektórych, nie mogłam się oderwać. Pochłonęłam całość jednym tchem. Cieszy mnie fakt, że pojawił się nijaki Logan. Wzbudza we mnie ciekawość(?). Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.
    Link do swojego bloga zostawię w SPAMIE. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozdział przeczytałam dopiero dziś, bo jakoś ostatnio nie miałam czasu.
    Fajnie wyszła rozmowa z Loganem. Zaczynam go lubić. :)
    No i ten "pan Angelstone" mnie rozwalał. :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Nadrobiłam zaległości i napiszę że serio umiesz pisać. Historia okropnie wciąga. Tylko ciężko mi się czytało. Może to dlatego że jestem przyzwyczajona do czytania książek pisanych w czasie przeszłym ale to nic.

    Masz bardzo fajny styl pisania i miło się to wszystko czyta. Niestety mam mało czasu ale obiecuję że przy następnym rozdziale napiszę w komentarzu coś więcej.

    Dodaję do obserwowanych i czekam na następne rozdziały.
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie.
    http://nomatterwhoyouare333.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  10. 5 wersji mówisz? ciekawe... A tak na serio tobardzo jestem ciekawa jak wybrałaś/eś tą :)

    Zosia

    Zapraszam: http://www.druzynadziennika.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Komentuj szczerze, kulturalnie i nie bój się wytykać mi błędów ;)