29 wrz 2013

XII. Niegościnne lasy.

       Całe wtorkowe popołudnie spędzam z Maggie w centrum miasteczka, zaopatrując się w niezbędne zdaniem mojej przyjaciółki, dodatki na jutrzejszą imprezę Savannyh. Po czterech godzinach pałętania się od sklepu do sklepu mam dość zakupów, więc niemal siłą zaciągam Maggie do samochodu. Otwieram bagażnik i patrzę jak ciemnowłosa dziewczyna upycha w nim wszystkie torby.
       - Jesteś okrutna Rose. – Żali mi się, układając zakupy w strategiczny sposób. – Nie obeszłyśmy wszystkich. A co jeśli gdzieś tam czeka na mnie jakaś naprawdę boska kiecka?!
       - Gdzieś tam ciebie i twoją rodzinę czekałoby bankructwo, więc dziękuj, całuj w stopę i wsiadaj. – Burczę do niej w odpowiedzi, pakując torebkę na tylne siedzenie dadga.
       Nigdy nie byłam fanką dużych zakupów, zwłaszcza takich, które wiązały by się z mierzeniem każdej rzeczy podrzuconej mi przez Maggie. Już po pierwszej godzinie miałam dość, a teraz po prostu nie wiedziałam jak mam odpalić silnik.
       - Zastanawiałaś się już co powiesz rodzicom? – Pytam, kiedy obie siedzimy na swoich miejscach.
       - Zupełnie nic. – Odpiera Magg wyciągając lusterko z torebki i poprawiając delikatny makijaż. – Jutro rano wyjeżdżają do dziadków na parę dni. Zostaję z Cam’em. – Wzrusza ramionami i zapina torebkę. – Bardziej zastanawia mnie twoja sytuacja. Kiedy wraca twoja matka?
       - O ile mi wiadomo już jest w domu i szykuje mi listę nie kończących się obowiązków. – Wzdycham. –        Czasami mam wrażenie, że robi to specjalnie. Zawala mi każdą wolną chwilę jakimiś bzdurami, by upewnić się, że jestem grzeczna. Zwłaszcza po... – Przerywam na chwilę, by zacisnąć wargi i wziąć głębszy oddech.  – Odejściu ojca.
       Nie jestem w stanie wypowiedzieć słowa, które tak drastycznie mogłaby mi przypomnieć o prawdziwej przyczynie nieobecności Ronald’a Summers’a. Lepiej jest mówić, że odszedł, niż, że ciepło jego ciała chłonie teraz zimna ziemia.
       Potrząsam stanowczo głową.
       - To nie pierwsza impreza na jaką się wymykam, więc nie widzę w tym większego problemu. – Dopowiadam już nieco pewniejsza. – Lydia Summers jest jak smoczy strażnik naszego domu, ale księżniczka nie ma zamiaru tkwić w najwyższej wieży.
       Maggie słysząc to uśmiecha się szerzej i klaszcze w dłonie.
       - Rany... Teraz naprawdę przypominasz mi starą Rose. – Szturcha mnie zaczepnie i obie się do siebie uśmiechamy.
       Włączam radio ustawiając pokrętło dźwięku na najwyższy stopień. Wracamy do domu w akompaniamencie elektrycznej gitary i raniącego uszy skowytu Maggie.

       Kiedy nadchodzi środa, od samego rana udaję przed mamą najspokojniejszą owieczkę w stadzie napędzanych hormonami nastolatków. Wykonuję jej polecenia przed i po szkole, nawet w tedy, kiedy naprawdę nie mam na to ochoty. Lydia Summers co jakiś czas mruży swoje zielone oczy i doszukuje się w mojej postawie Bóg wie czego. Ja uśmiecham się w odpowiedzi, albo po prostu odwracam wzrok.
       Przysiadam właśnie do pracy domowej, kiedy drzwi mojego pokoju uchylają się i staje w nich matka z założonymi na piersi rękoma.
       - Wyjeżdżam. – Mówi bez ogródek, przyglądając mi się uważnie.
       Kreślę kilka słów na kartce zeszytu od biologii i kiwam głową.
       - Znów. Gdzie tym razem? – Pytam, bo chyba tego po mnie oczekuje.
       - Jackson. – Rzuca nazwą miejscowości i milknie.
       - I? – Zachęcam ją, nadal skupiona na referacie o muszkach owocówkach.
       - Poprosiłam Logana Angelstona, by miał na ciebie oko do czasu mojego powrotu. – Długopis wypada mi z ręki i toczy się na krawędź biurka, po czym z niego spada.
       - Nie znasz go, a powierzasz mu nade mną opiekę? – Unoszę jedną brew.
       - Zostałam zaproszona na sąsiedzką herbatę i zdążyłam dowiedzieć się o tym mężczyźnie paru rzeczy. Po za tym, ty tak samo dobrze jak ja wiesz, że w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby zastąpić mnie przez tę parę dni.
       - Nagle cię obchodzi co się ze mną dzieje kiedy cię nie ma? – Prycham. Jestem bezczelna i niestety zdaję sobie z tego sprawę.
       - Nie tym tonem Rose. Po śmierci Ron’a naprawdę muszę się starać o to, byśmy w najbliższym czasie nie wylądowały pod mostem. Twoja przypuszczalna zmiana charakteru bardzo mnie cieszy, ale nie ufam ci dziecko. Już wiele razy mnie sobą zawiodłaś.
       Otwieram usta, a potem je zamykam. Moja matka mi nie ufa. Moja matka POWIEDZIAŁA, że mi nie ufa! Zaciskam pięści.
       - No cóż  – burczę. Nie zamierzam jej przepraszać i prosić, by moje dawne czyny poszły w zapomnienie. Czy rolą rodziców nie jest przypadkiem przymykanie oczu na błędy swoich pociech? I starania o to, by więcej ich nie popełniały? Ta, to tylko dowodzi tego jak beznadziejnym rodzicem może być wykwalifikowana agentka ubezpieczeniowa. – Przyszłaś mi to powiedzieć, bo...?
       Czekam na odpowiedź, która nawet po dłuższej chwili nie pada. Matka mierzy mnie jedynie krótkim spojrzeniem i odwraca się by odejść.
       Słyszę jak jej obcasy stukają, kiedy  wolno schodzi po schodach.
       Nie rozumiem sytuacji, która przed chwilą miała miejsce. Zostałam poinformowana o tym, że dostałam nianikę? I to do tego faceta, którego moja matka poznała dopiero na jakiejś „sąsiedzkiej herbatce”?! Faceta lubującego się w spódnicach?! Co to ma być?! Pieprzony sitkom?!
       Zamykam zeszyt i rzucam nim o ścianę. W oczach stają mi łzy, kiedy bez celu gapię się na rozsypane po podłodze notatki.
       Mimo, że wiedziałam o wewnętrznym chłodzie własnej matki, nigdy nie spodziewałam się, że będzie w stanie powiedzieć mi to, co powiedziała.

       Nie ufam ci dziecko. Już wiele razy mnie sobą zawiodłaś.
       
       Mam w dupie twoje zaufanie i zawiodę cię jeszcze raz!

       Maggie przyjeżdża po mnie równo o dwudziestej trzydzieści i pomaga mi się przygotować. Czarna sukienka, którą kupiłam obciska mi talię uwydatniając piersi, a rozkloszowany dół odsłania lepszą część moich nóg. Wkładam nie wysokie koturny i upinam włosy w wysoki kucyk. Mój makijaż jest mocniejszy niż zazwyczaj. Zarzucam na siebie skórzaną kurtkę.
       Dziś mam ochotę prowokować i być prowokowaną. Jestem zła, smutna i zraniona. Mam ochotę się bawić i zapomnieć; najlepiej o całym świecie.
       Zabieramy się neonem Magg. Ona prowadzi, a ja tylko słucham jej paplania i patrzę jak ciemne kontury drzew przesuwają się szybko za oknem. W pewnej chwili mam wrażenie, że nie wszystko w lesie jest sztywne i nieruchome. Coś jakby przemyka pomiędzy drzewami i nagle się zatrzymuje, skłaniając mnie do szarpnięcia głową w bok. Zaciskam zęby na czerwonej wardze.
       To tylko moja wyobraźnia...
       Na łąkę biwakową nie można dojechać, więc parkujemy samochód w jednej z leśnych dróżek. Wysiadamy, a Maggie zamyka neona i łapie mnie za rękę.
       - Teraz to po prostu nie wiem czy się boję, czy mi zimno. – Szczęka zębami.
       Mi nie jest zimno. Nie czuję nic po za uporczywą chęcią dobrej zabawy w rzece alkoholu. Pociągam przyjaciółkę za sobą, w kierunku leśnej głuszy.
       Nie wiem dlaczego, czuję się obserwowana. Jakby ktoś obmacywał mnie wzrokiem, za każdym razem kiedy unoszę nogę i robię następny krok.
       Mrok wszystko pochłania. Rozróżniam jedynie wysokie sylwetki starych drzew i małe krzaki, w które przez przypadek udaje mi się wejść.
       Klnę cicho pod nosem.
       Kiedy już mam wrażenie, że niechcący pogubiłam się w drodze na łąkę, słyszę muzykę i dostrzegam słabe światła rozpraszające ciemność. Przyspieszam kroku nadal ciągnąc za sobą przyjaciółkę.
       Wychodzimy z drugiej strony ogromnej, łysej polany, na której już zgromadziła się kupa ludzi. Przez niższe gałęzie pobliskich drzew przeprowadzono sznury choinkowych światełek, podłączając je do źródła prądu w małej skrzynce elektrycznej.
       Z brzegu rozstawiono cztery duże wierze stereo i małą scenę dla didżeja. Muzyka jak na razie gra cicho.        Stoły z jedzeniem ustawiono na środku, więc to do nich podchodzimy. Puszczam rękę Magg sięgają po plastikowy kubek i nalewając sobie ponczu z ogromnej, szklanej misy. Nie wątpię, że jest on mocno doprawiony alkoholem. Upijam łyk z kubeczka.
       Po jakiejś chwili na scenie obok chłopaka od muzyki pojawiła się Savannah w obcisłych szarych dżinsach i tak samo obcisłej koszulce. Znów miała przy sobie megafon.
       - Witam wszystkich! Jak widzę zaproszenia dotarły! – Chichocze uwodzicielsko. – Tak więc życzę wszystkim miłej zabawy! I niech to będzie niezapomniany wieczór! – Zeskakuje ze sceny w ramiona jakiegoś czarnowłosego chłopaka. Nie zwróciłabym na niego większej uwagi, gdyby nie charakterystyczna motocyklowa kurtka. Krztuszę się ponczem.
       - To są jaja jakieś – zwracam się do Maggie, która też dostrzega Colt’a, obłapiającego Savannah.
       - Co za palant – rzuca moja przyjaciółka, kładąc rękę na moim ramieniu. – Widzisz? Teraz nie musisz się przejmować, że łamiesz jakąś tam obietnicę. On chyba nigdy swoich nie dotrzymuje. – Krzywi się jakby patrzyła na zdechłe zwierzę. Ma u mnie pełne poparcie.
       Dopijam swój napój, rzucając kubeczkiem prosto do stojącego nieopodal śmietnika.
       - Chodźmy zatańczyć. – Rzucam do przyjaciółki.
       Po chwili obie ruszamy się w rytm głośniejszej niż z początku muzyki, w tłumie obmacujących się licealistów.
       Jest przyjemnie. Choć gdzieś w głowie nadal przeklinam i pluję na Colt’a. Co jakiś czas sięgam po kolejną porcję ponczu, aż moja głowa przypomina karuzelę na placu zabaw. Maggie stara się mnie jakoś powstrzymać, ale macham na nią ręką i odsyłam ją w ramiona jakiegoś przypadkowego chłopaka. O to mi chodziło. O poczucie tej pieprzonej wolności. Robisz co chcesz i masz gdzieś, że ktoś ci tego zabronił. Zwłaszcza jeśli tym kimś była perfekcyjna mamusia z brakiem piątej klepki.
       Śmieję się i obracam wokół własnej osi, przypadkiem na kogoś wpadając. Plastikowy kubeczek w mojej ręce pęka, a jego zawartość przyozdabia czyjąś koszulkę.
       - Przepraszam – chichoczę jak kretynka. – Nie widziałam cię...
       - Kurde, jak za pierwszym razem  – odpowiada mi uroczo znajomy głos. – Rose, choć ze mną...
       - Co? Gdzie? – Spoglądam na Robin’a z uśmiechem. – Masz na coś ochotę chłopcze?
       Chłopak unosi brwi.
       - Piłaś? Czy ty przypadkiem nie masz dopiero siedemnastu lat?
       - A czy ty przypadkiem nie powinieneś się tym interesować? – Prycham wyrzucając gdzieś zepsuty kubeczek. – Daj mi się bawić. To impreza!
       - Mój wuj się martwi, miał się tobą opiekować.
       - Pan duże „A”?  - Macham ręką. – Daj mi spokój, mam to gdzieś. – Łapię chłopaka za rękę i przyciągam do siebie bliżej. – Rozluźnij się i też się baw!
       - Rose  – zaczyna ale nie pozwalam mu skończyć, kładąc palec na jego ustach.
       - Zamknij się. – Szepczę, prowadząc jego drugą rękę pod spód swojej sukienki. Czuję jak się spina. Jak nie wie co zrobić.
       - Rose proszę przestań – wyrywa mi swoją rękę i przeczesuje nią i tak już zmierzwione włosy. – Jesteś pijana, odwiozę cię...
       - Nie chcę wra... – W tej chwili muzykę zagłusza okropne wycie, a prąd nagle wysiada. Całą polanę pochłania ciemność.
       Niektóre dziewczyny zaczynają piszczeć, a gdzieś z tłumu słychać zniekształcony przez megafon głos Savannah.
       - Spokojnie! To tylko awaria prądu! Zaraz ktoś to naprawi! – Ale zdaje się, że nikt jej nie słucha.
       Robin, który do tej pory stał przy mnie, znika mi z oczu kiedy tłum nastolatków zaczyna przepychać się bliżej stolików. Jedni, już nie zainteresowani zabawą wchodzą między drzewa, inni zostają, cisnąc się w kupie przy stołach.
       Jakimś cudem zostaję wypchnięta poza skraj łąki i upadam na leśną ściółkę. Mój tyłek zaczyna pulsować, a kiedy chcę się podnieść zdaję sobie sprawę z ponownego odczucia cudzych oczu na moim ciele. Rozglądam się i to jest mój pierwszy błąd. Za plecami słyszę wrogie warczenie, a moje serce zamiera i nie chce ruszyć. Powoli, jak na filmach odwracam głowę w tamtą stronę.
       Widząc nad sobą ogromną paszczę z odsłoniętymi kłami i skapującą po nich śliną nie jestem się w stanie powstrzymać. Krzyczę. Moje gardło boli od zdzieranych strun głosowych.
       To ogromne coś kłapie zębami, chwytając nimi mój bok. Krzyk zamiera. Ból przysłania wszystko inne. Czuję jak kły szarpią moje ciało, rozrywając skórę i upuszczając mi krwi.
       Zamykam na chwilę oczy, a kiedy je otwieram ogromna bestia zostaje przez kogoś odepchnięta. Bydle skomli, a potem ucieka. Mój wybawca klęka przy mnie i łapie za ranę, tamują krwotok. Piszczę.
       - Kurwa mać – słyszę jak chłopak klnie, a potem coś innego zwraca moją uwagę. Dźwięk odbezpieczanej broni. Zerkam w bok.
       Colt stoi pomiędzy dwiema topolami i mierzy z broni w klęczącego przy mnie Robin’a...



_________________________________________
Bez spóźnienia tym razem :> Jak zobaczyłam liczbę komentarzy pod poprzednim rozdziałem, na mojej twarzy wykwitł bananek xD Mimo, że kilka z nich należało do mnie. 
Prawdopodobnie w tym rozdziale nieco się pospieszyłam :< Nie chciałam tak tego rozegrać. 
Osobiście nie podoba mi się ten rozdział. Nie wyszedł tak, jak widziałam go w mojej chorej główce ;( 
Ale ocenę pozostawiam wam. 
Tak jak to u siebie zaobserwowałam, wasze komentarze pobudzają moją wenę i nie spóźniam się z publikacjami...więęęęc...^^

Ps. W tym rozdziale popieprzyły mi się czasy jakimś cudem, więc jeśli zwrócicie uwagę, że gdzieś napisałam "Zrobiłam" zamiast "Robię", to proszę mi to śmiało wytknąć. Poprawię :)

13 komentarzy:

  1. Jeszcze!
    Nie wiem czy tylko ja tak sądzę, ale to irytujące, że nie można przerzucić kartki i czytać dalej...
    nie pozostaje mi nic innego jak czekać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cierpliwie...Cierpliwie czekać xD
      Dziękuję mój wierny czytelniku za to, że wciąż czytasz <3

      Usuń
  2. A mnie się bardzo podobał ;3 Uważam go za najlepszy, jak dotychczas, choć szczerze widzę, że każdym kolejnym jest coraz lepiej i dzieję się coraz więcej i właściwie dobrze, że jednak tak to rozegrałaś, bo ja nie lubię czekać i wolę, jak akcja dzieje się szybko. ;3 ( tak, a potem mi wytykają, że za szybko ich łącze xD ) Normalnie, jakbym słyszała własną matkę, chociaż ja od zawsze byłam tą wolącą posiedzieć w domu, spokojną itp. Ale ona i tak mi nie wierzy -.-' Totalnie nie zrozumiałam tej ostatniej sytuacji, w ogóle to się cały czas zastanawiam, po co Rose potrzebna w tym świecie i co to ma wspólnego z jej ojcem, Więc (nie)cierpliwie czekam na ciąg dalszy.

    Pozdrawiam i weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakie chamiszcze z tego Colta!
    Cieszę się, że nie musiałam czekać znów trzech tygodni :)
    Bardzo fajny rozdzial. Ciekawa akcja, więcej tajemnic, choć coś zaczyna się rozwidniać :D
    "Całuj w stopę i wsiadaj" zostanie ze mną do końca życia XD

    Czekam do przyszłego tygodnia :D
    A jak nie będzie nastepnego rozdziału to poczekam jeszcze bo warto :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Moim zdaniem ten rozdział jest najciekawszy. Nie mogłam się już doczekać i mam nadzieje że następny rozdział będzie równie ciekawy jak ten, jeśli jednak nie od razu mówię że przestaje czytać :D :D
    Pozdrawiam i życzę powodzenia co do następnego rozdziału ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo mi się podobał ten rozdział, był świetny (jak każdy xD)
    Jeśli Colt chociażby tknie Robina to obiecuję, że odwiedzę go i osobiście mu przyłożę ._.
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetne opowiadanie!!
    Tematyka jest mi znana, bo uwielbiam wilkołaki, ale muszę powiedzieć, że masz fajny styl pisania i o wiele lepiej się czyta twoje opo niż wiele innych. Dobrze, że nie piszesz tak, jakby Rose była pępkiem świata i była wszechwiedząca. Nie cierpię tego...
    Czekam na kolejny rozdział ^^

    OdpowiedzUsuń
  7. Genialne koham omg mam atak!!

    ^o^

    OdpowiedzUsuń
  8. Eee... Zgadzam się z przedmówcą :D
    Nic dodać nic ująć <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Powiem szczerze że zaczęłam się jarać twoim opowiadaniem. Czekam na kolejny rozdział i życzę powodzenia ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Teraz wciągnęłam się w opowiadanie. Niecierpliwie czekam na dalszą część i mam nadzieję, że dodasz szybko, bo inaczej dosłownie skonam.

    OdpowiedzUsuń
  11. cieszę się, że wreszcie odmieniłaś to imię "Savannyh" :)

    OdpowiedzUsuń
  12. "w tedy" pisze się "wtedy" oraz "po za tym" pisze się "poza tym" ;)

    OdpowiedzUsuń

Komentuj szczerze, kulturalnie i nie bój się wytykać mi błędów ;)