1 lut 2014

XVIII. Ostatnie ostrzeżenie

       Robin warczy na Colt’a, który nadal stara się przepchnąć w głąb korytarza. Dźwięk wychodzący z gardła chłopaka z każdą oktawą jest coraz mniej ludzki. Nie jestem w stanie powiedzieć co czuję, widząc jak blondyn trzęsie się przy drzwiach.
       Na szczęście jest tu też Logan, który jako jedyny zachowuje spokój i myśli trzeźwo.
       - Robin wystarczy, wpuść go do środka. – Na ustach mężczyzny pojawia się lekki uśmiech; pokrzepiający i nawet przyjazny. Blondyn jeszcze przez chwilę udaje, że nie słyszał polecenia ciotecznego wujka. Zaraz potem przestaje warczeć i już tylko mocno zaciska szczęki, przesuwając się w progu. Śledzi uważnym spojrzeniem każdy ruch Colt’a; każdy jego krok ku mnie i Logan’owi. Wszystko zamiera na jakąś minutę przed tym, jak mój były chłopak bierze mnie w ramiona. Jestem skrępowana. Zwłaszcza kiedy Colt muska wargami moje ucho, szepcząc:
       - Teraz chodź ze mną. – Łapie moją rękę i lekko za nią ciągnie. – Musisz ze mną pójść.
       - Ona nigdzie nie idzie! – Podniesiony głos Robin’a sprawia, że podskakuję. Chłopak nawet nie kryje się z tym, że dosłyszał szept mojego byłego chłopaka.
       Kiedy chcę wysunąć dłoń z uścisku Colt’a, on tylko mocniej zaciska na niej swoje palce.
       - Puść mnie – proszę chłopaka, nie zastanawiając się jak żałośnie brzmi ta prośba, wypowiedziana tak niepewnie.
       Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że Colt się trzęsie. Jakby przed chwilą zwiał z miejsca wypadku.
       Jakby go ktoś gonił.
       Jakby się bał.
       Spoglądam ukradkiem w czarne oczy, teraz przepełnione... czymś. Nie wiem co to, ale silnie na chłopaka oddziałuje. Ćpał? Nie, Colt nie tyka narkotyków.
       - Colt? – Ciemne oczy zaczynają mnie świdrować. Wypalać dziurę w moim ciele. – Coś się stało?
       - Musisz, Rosi... Musisz to zobaczyć... Wiedzieć co ci grozi jeśli tu zostaniesz... – Źle zinterpretowałam to „coś” w jego oczach. To nie był strach. To był gniew. – Wiedzieć co oni robią!
       - Panie Everett, obawiam się, że nie mogę pozwolić na  – zaczyna Logan, ale zanim kończy Colt wyjmuje zza paska broń i mierzy do niego. Robin natychmiast zasłania sobą krewniaka.
       - Zamknij się. Obaj się zamknijcie. Dobrze wiem kim jesteście i co tu robicie. Miałem nadzieję, że to były przypadki... Ataki, zaginięcia, martwe zwierzęta znajdowane co kilometr – prycha z niesmakiem. – Nie pozwolę wam tknąć Rose. Nie oddacie jej. Jest neutralna tak jak i to miasteczko.
       - Mylisz nas z kimś chłopcze. – Znów podejmuje Logan.
       - Mylić was? – Colt śmieje się nieprzyjemnie. – Was nie da się z niczym pomylić. Śmierdzicie na kilometr. Czuję wasz zapach i słyszę te przeklęte dwa serca. – Macha pistoletem wskazując klatkę piersiową stojącego przed nim Robin’a. A dokładniej miejsce na lewej piersi, gdzie powinno bić serce chłopaka.
       Robin i Logan wymieniają porozumiewawcze spojrzenia.
- Odłóż broń Everett, bo zrobisz sobie krzywdę – warczy blondyn i postępuje krok do przodu. Nie bardzo wiem co mam zrobić i tylko usilnie staram się uwolnić rękę z uścisku swojego byłego chłopaka. On jednak nie puszcza.
       - Nie podchodź kundlu – cedzi przez zęby.
       - Puść ją. – Znów warkot.
       Zanim mój ludzki wzrok rejestruje cokolwiek, Logan zwinnie przechodzi zza pleców Robin’a i wyszarpuje mnie z uścisku Colt’a. W tym czasie dwaj z pozoru nastolatkowie rzucają się na siebie. Broń upada na podłogę i odbezpieczona sama wystrzela. Instynktownie zakładam ręce na głowę i kulę się na podłodze. Obok mnie, w tej samej pozycji dostrzegam Angelstone’a.
       Robin i Colt okładają się pięściami, kopią, szamoczą na deskach domu. Używają do tego sporych zasobów siły, choć mam cichą nadzieję, że Robin wcale tak mocno nie uderza. Wilkołaki są zbyt silne. Zdolne złamać, a nawet pokruszyć ludzką kość, przy czym ich własne są o wiele mocniejsze i odporne nawet na skoki z pięciu metrów.
       Oczywiście opieram się tylko na wiedzy podręcznikowej, ale jestem przekonana co do jednego: Wilkołaki są zbyt silne!
       Podnoszę się z ziemi i spoglądam na Logan’a. Tymczasem szamotanina -  a raczej już zagorzała bójka -przechodzi na zewnątrz, kiedy Robin dosłownie wyrzuca Colt’a przez drzwi. Chłopak ląduje na trawniku, jakby uderzony przez nosorożca, ale ku mojemu zdziwieniu szybko się podnosi. Jego klatka piersiowa unosi się i opada bardzo niemiarowo.
       Blondyn wyskakuje za nim, przeskakując zgrabnie przez płotek werandy.
       - No zrób coś! – krzyczę na Logan'a, który tylko stoi i patrzy.
       - Nie za bardzo mogę coś zrobić, Rose - mówi mniej spokojnie niż jakiś czas temu. Widzę, że i on się denerwuje. Nic dziwnego. Scena nie jest przyjemna.
       Robin i Colt znów się ze sobą ścierają i tym razem mam dziwne wrażenie, że obaj mają równe szanse w tym nierównym sparingu.
       Spoglądam jeszcze raz na Logan'a, a potem sama wybiegam z domu.
       - Hej! Hej! Przestańcie! – Krzyczę, ale wiem, że obaj mają mnie teraz gdzieś.
       Głupio podchodzę bliżej.
       - Robin! Colt! – Ledwie powstrzymuję się od klnięcia. Mój głos jest podniesiony i lekko drży, kiedy łapię jednego z nich za ramię.
       Odwracam głowę, kiedy Logan woła mnie po imieniu i właśnie wtedy dostaję w twarz od któregoś z nabuzowanych nastolatków.
       Upadam na ziemię i łapię się za zaczerwieniony policzek. Walka nareszcie dobiega końca. W oczach stają mi łzy, bo cios był dość silny. Obaj zaczynają zwalać na siebie winę. Warczą na siebie i tylko Logan zbiega z werandy, by sprawdzić czy nic mi się nie stało.
       Odtrącam jego ręce i wstaję. Nie patrząc za siebie zaczynam biec w stronę lasu, za sobą słysząc tylko „Rose! Rose wracaj!”.
       Ale po co mam wracać?!
       Biegnę szybko, jakbym znów startowała w biegach przełajowych dla juniorów. Nie wiem czy którykolwiek z nich ruszył już za mną. Nie obchodzi mnie to. Obchodzi mnie jedynie moje własne wewnętrzne pandemonium. Mój mały chaos...
       Przeskakuję przez powalony pień i rozcinam sobie skórę na kostce. To nic. Biegnę dalej, mimo zmęczenia i nieznośnie palących mięśni. Przecież to nie ma sensu. Szwy po operacji chyba się zrywają. Czuję jak ciągną. Zwalniam, ale tylko po to, by rzucić okiem na swój brzuch. Krwawię.
       Jesteś beznadziejna, Rose! Uciekasz, bo dostałaś w twarz?! Ile ty masz lat?! Weź to na siebie i przestań być słaba!
       Upadam. Nogi nie są już mnie w stanie utrzymać. Zaciskam palce na poplamionej krwią koszulce i zamykam oczy. Nie płaczę. Od śmierci ojca zdarzyło mi się to tylko raz czy dwa. Na więcej naprawdę nie mam siły.
       Kładę się na leśnej ściółce ignorując chłód jaki przechodzi moje ciało idąc od ziemi. Przez chwilę słucham jak wiatr kołysze koronami starych dębów i sosen; jak śpiewają ptaki. Czuję spadające z drzew liście sunące po moich rękach, czasami twarzy. Uśmiecham się, bo to łaskotanie jest w jakiś sposób przyjemne. Nawet już nie czuję palącego uderzenia na policzku.
       Gdzieś niedaleko ryczy młody samiec jelenia. Ojciec nauczył mnie kiedyś rozpoznawać niektóre z zwierzęcych odgłosów. Chłonę spokój lasu, ale nawet to nie trwa za długo...
       Po równych dwóch minutach wszystko jakby zamiera. Wiatr wieje dalej, ale nie słyszę już ani ptaków, ani jelenia.
       Otwieram oczy i podnoszę się z lekkim trudem. Nadal trzymam rękę wyżej niż otwarta rana na moim brzuchu. Rozglądam się.
       Najpierw słyszę wycie dochodzące z północy. Odbija się echem między konarami drzew. Po chwili odpowiada mu ten sam dźwięk, ale z zachodu, kolejny od wschodu, następny z południa. Trzęsę się obracając wokół własnej osi. Ogłusza mnie wilcze wycie, a potem krzyk. Serce, które i tak od jakiegoś już czasu biło nierówno, zamiera mi w piersi.
       Wiatr rozwiewa błękitne włosy, już od góry przybierające swój naturalny kolor. Niczego nie widzę, mogę jedynie słuchać krzyku i wycia. Spoglądam na niebo. Mimo, że jeszcze jasne widzę na nim kontur księżyca. Nów? Nie... Jak to było z tymi fazami?
       Zanim sobie przypominam, jakiś cień przemyka po prawej stronie. Dostrzegam go kątem oka i szybko się odwracam. Ale on już znika.
       Kolejny rozdzierający ciszę krzyk; już mniej żywiołowy, coraz słabszy.
       Nie zastanawiając się co robię biegnę w kierunku, z którego dochodzi. Dobiegam chwilę za późno i kolejną za wcześnie. Kryję się za drzewem, kiedy tylko dostrzegam dwunożną bestię pochylającą się nad ciałem. Nad martwym ciałem jakiejś dziewczyny.
       Zatykam sobie usta i nos, by mój oddech zaczął zwalniać. Nie chcę, by to coś mnie dostrzegło...
       Bestia w niczym nie przypomina ogromnego wilka, w którego zmienił się Robin. Jest inna. Bardziej jak te postacie z horrorów. Jak wilkołak z Van Helsinga!
       Stoi na dwóch  długich łapach, zginających się w sposób charakterystyczny dla psowatych. Jego – lub jej – ciało jest w całości pokryte ciemnym futrem, a przednie łapy sięgają mu nieco za biodra. Pysk ma długi, wilczy. Uszy też ma wilcze. Oczom nie jestem się w stanie przyjrzeć dokładnie, bo co jakiś tylko czas wyglądam zza drzewa. Trzęsę się. Cholernie się trzęsę i nie potrafię przestać, aż słyszę śmiech dochodzący od strony gęstszych zarośli. Znów lekko wyglądam za konar.
       - Ja pierdole, stary... To wygląda ohydnie. – Mówi jeden z trzech chłopaków wychodzących z gąszczu.        Jeden jest nagi, dwaj pozostali mają chociaż spodnie.
       Ten który mówi jest niewysoki. Ma brązowe włosy i duże mięśnie. Warczy na stworzenie pochylone nad zwłokami. W efekcie monstrum odsuwa od brzucha dziewczyny zakrwawiony pysk, a mnie robi się niedobrze.
       Wilkopodobna istota kuli się pod niewerbalnym rozkazem chłopaka.
       - Myślisz, że to wystarczy? – Pyta ten nagi. Blondyn.
       - Jako ostatnie ostrzeżenie? A ile twoim zdaniem można zabijać szczurów, lisów i młodych jeleni, zanim ta idiotka zorientuje się, że coś jest jednak nie tak? – Prycha muskularny z oburzeniem.
       - A ci dwaj? Jej sąsiedzi?
       - Alfa kazał się nimi nie przejmować, więc się nie przejmujemy – wzrusza ramionami.
       - Ale to też wilki...
       - Przestań pierdolić dobra?! Bierz to gówno na smycz i wracamy zanim coś się jak zwykle spierdoli, albo znów wpadnie ten młody z bronią – wskazuje chłopakowi bestię skuloną pod jednym z drzew. Nagi blondyn warczy na nią tak jak jego kolega i rzeczywiście zakłada na jej szyję coś, co robi za smycz. Ciągnie ją za sobą nadal warcząc. Po chwili nieznajomi znikają między drzewami.
       Osuwam się po konarze na ziemię. Nie wyczuli mojej krwi... Choć fetor zwłok pewnie przytłumił mój zapach.
       To ja jestem tą idiotką? Co tu się dzieje?!
       - Rose?! – Słyszę krzyk.
       Logan...




____________________________________________
No i obiecany 18 rozdział :) Jak dla mnie jest dziwaczny, ale może wam się akurat spodoba 
(Kolejna porcja niewiary w siebie?)
Miał być jutro z 19, ale, że skończyłam dziś, macie go dziś. 


Nie udało mi się niestety dokończyć 19, więc pojawi się w następną niedzielę :< 

Przepraszam.

17 komentarzy:

  1. Coraz więcej zagadek, śmierci, postaci. Wykraczasz poza te denne schematy, których trzymają się inni :) Podoba mi się to co piszesz i nie zmienię zdania. Jesteś niesamowitą istotą, moja droga. Piszesz tak, jakbyś żyła w tym świecie. Patrzenie oczami bohatera jest nieco jak rozdwojenie jaźni, ale właśnie o to chodzi. To jest magia słów. A ty potrafisz świetnie czarować, mój mały aniołku.
    Pisz dalej. Nie poddawaj się nawet, jak nasza niebieskowłosa bohaterka zacznie żyć spokojniej.
    Powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie jak widać nie wykracza poza denne schematy a wręcz kurczowo się ich trzyma. Przez to całość niestety jest nazbyt przewidywalna.

      Usuń
  2. To jest takie.... qhdfgebfnewufvhnhwhbfv
    I nareszcie się doczekałam kolejnego rozdziału :3
    WENY ŻYCZĘ! ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojejku, ojejku.*.*
    Oddasz trochę talentu ? :D
    Naprawde świetny rozdział. :3

    OdpowiedzUsuń
  4. Znakomity rozdział. Z skąd ty bierzesz takie czadowe pomysły.

    OdpowiedzUsuń
  5. Szkoda, że nie trafili w jakieś fajne błoto jak się bili albo basenik z kiślem XD Byłoby na co popatrzeć ^^
    Świetny rodział i nie jest dziwaczny!! Powinnaś wierzyć w siebie bo pisanie świetnie ci wychodzi. Może napiszesz za mnie jakąś pracę na polski? XD
    Weny!!
    Czekam na kolejną część ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny. I coraz to więcej tajemnic i tropów.
    Życzę weny i czekam do jutra :))

    OdpowiedzUsuń
  7. Cześć przychodzę do Ciebię z pytaniem. Bardzo podoba mi się twoje opowiadanie. Właśnie niedawno zaczęłam pisać własne ale jeszcze go nie publikuję. A moje pytanie brzmi tak: kiedy piszę dialog i osoba krzyczy wyrazy np. po angielsku to powinnam napisać je tak jak się pisze czy tak jak się czyta? Proszę o w miarę szybką odpowiedź :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o te dialogi po angielsku, pisz jak się pisze, a obok wstaw gwiazdkę, taką na górze obok zdania i odnośnik na samym dole wraz z tłumaczeniem pod kreską...
      np.
      - If you know what i mean* - powiedział unosząc brwi.
      (Dalszy ciąg rozdziału)
      ____________
      *Jeśli wiesz co mam na myśli.

      Usuń
    2. Dziękuję! Napewno mi to pomoże :)

      Usuń
  8. Bomba, taki styl pisania, takie emocje. Wszystko jest takie naturalne. Prostota słów przemienia to w bajke. Trochę krótka... Ale poczekam... Weny!!
    kolodius.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Mam pytanie. Czy twój nik to nie przypadkiem po łacinie tojad?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, na koncie, na którym założyłam kroniki Aconite znaczy tojad. Skąd to pytanie?

      Usuń
    2. Poprostu wydawało mi się, że Twój nik nie przypadkiem odnosi się do wilków/wilkołaków :)

      Usuń
  10. Świetny rozdział!
    Gratuluje pomysłowości :) Już nie mogę się doczekać co będzie później.
    Weny życzę

    OdpowiedzUsuń
  11. Ok, cofam to z poprzedniego komentarza. A rzadko to robię.
    Zaskoczyłaś mnie :D I bardzo mi się to podoba.
    Czekam na więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Eee...
    Nie wiem co napisać. Podoba mi się to i trochę przeraża:) W każdym bądź razie jest pozytywne. Czekam na nn
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Komentuj szczerze, kulturalnie i nie bój się wytykać mi błędów ;)