1 sie 2013

VI. Wybawca

       Około ósmej rano brat Maggie tłucze się po korytarzu. Moja przyjaciółka uchyla ciężkie od snu powieki i patrzy na mnie przepraszająco, zanim krzyczy do Camerota:
       - Rozwalę ci łeb wstecznym lusterkiem!
       - Czekam z utęsknieniem! Złaźcie na śniadanie!
       Rodzice mojej przyjaciółki budzą się i wychodzą wczesnym rankiem, kiedy ich dzieci jeszcze smacznie śpią. Nawet w weekendy Magg i Cam są zdani wyłącznie na siebie.
       Wyplątujemy się z kołdry w tym samym czasie, ale Maggie wstaje pierwsza i jak na skrzydłach dopada łazienkowych drzwi.
       - Przepraszam Rose, siła wyższa. – Uśmiecha się do mnie i palcem wskazującym celuje w sufit. Kręcę głową i wzdycham.
       Przeciągam się słysząc jak kości w moim ciele stanowczo protestują. Zaścielam łóżko przyjaciółki tak, by chociaż wyglądało na starannie posłane.
       Z dobroci serc Kathariny i Louisa McLiss’ów mogłam nocować u swojej przyjaciółki, bez wcześniejszego uprzedzenia o swoim przybyciu. Mama dzwoniła do mnie z sześć razy, ale ja i tak stanowczo ignorowałam brzęczenie komórki podłączonej do prądu za pomocą ładowarki Maggie.
       Mama zraniła moje uczucia, wyrzucając mi nieodpowiedzialność i mieszając w to niedawno zmarłego ojca. Z jaśniejszego punkt widzenia – czyli prawdopodobnie jedynie mojego – to ona była nieodpowiedzialna, nie zostawiając mi zapasowego klucza pod doniczką na parapecie! Po to on był, by w razie takich awarii jak wczorajsza, wpuścić mnie do domu. A tym czasem grzecznie leżał w cholernej dizajnerskiej torebce Lydii Summers!
       Jestem lekko zirytowana zachowaniem własnej matki. Nawet teraz, kiedy największy kryzys dopiero przed nami. Mogę się założyć, że gdy dziś wieczorem wróci do domu, nie zostawi na mnie suchej nitki. Ona bardzo lubi wszczynać awantury. Jesteśmy obie jak ogień, a powszechnie wiadomo, że nie zwalcza się ognia, ogniem... Bo powstanie pożar.
       Maggie wychodzi z łazienki, kiedy odpinam Iphona od kontaktu.
       - Dzięki za pożyczkę ładowarki – uśmiecham się do niej. – Jak pęcherz?
       - Ooo siostro! Oceany... Oceany... – Kręci głową, a ja nie umiem powstrzymać lekkiego śmiechu.
       Przyjaciółka wyjmuje z szafy dwa komplety ubrań, które tak starannie dobiera każdego wieczoru zaraz przed snem. Jeden wpada w moje ręce. Krótkie spodenki i bokserka z King of Leon.  Uśmiecham się szerzej.
       - Mam taką samą...
       - To twoja. Po ostatniej Piżama Party ją u mnie zostawiłaś. – Wzrusza ramionami z uśmiechem i sama znów zajmuje łazienkę. Na szczęście nie czuję tak mocnego ucisku na pęcherz.
       Stanik jestem zmuszona ubrać wczorajszy, bo piersi Magg niestety nijak nie dorównują moim. Ubrana zaczesuję włosy tak, by upiąć je w niechlujny kok na środku głowy.
       Dzisiejszy dzień, gdyby spojrzeć jedynie przez okno, wcale nie zapowiada się na upalny, jednak termometr jest innego zdania. Czerwony pasek pokazuje temperaturę powyżej piętnastu stopni, a to już więcej niż ciepło. W szybę uderzają słabe krople deszczu, a gałęzie pobliskich drzew od czasu, do czasu lekko się uginają. Wzdycham jedynie i zaraz po Maggie włażę do łazienki.
       Razem schodzimy do kuchni, gdzie Camerot zdążył usmażyć naleśniki, jajka i bekon. Chłopak uśmiecha się do mnie, a siostrze posyła kpiące spojrzenie.
       - O Boże! Podmienili mi brata! – Zaczyna Magg, patrząc na kuchenny stół, pełen jedzenia. Z entuzjazmem siada na krześle i podsuwa się bardzo blisko.
       - Zabawna jak zwykle. – Podsumowuje Cam i zsuwa na jej talerz dwa kawałki bekonu z trzymanej w ręce patelni.
       Siadam obok przyjaciółki z uśmiechem wdychając woń jajek i naleśników. Mruczę jak kotka, której nie odmówiono pieszczot. Nakładam sobie dwa naleśniki, a potem sięgam po syrop.
       Cam również dołącza, wcześniej odstawiając patelnię na kuchenkę. Wzrokiem już dawno pochłonął podwójną porcję tego co sobie nałożył. Spoglądam na Maggie i obie w tym samym czasie unosimy brwi.
       - Kim jesteś i co zrobiłeś z Cam’em? – Pytamy chórem, jakbyśmy wcześniej godzinami ćwiczyły tę wypowiedź.
       Chłopak patrzy na nas jak na kosmitki.
       - Czy miły pan domu, nie może sprawić przyjemności niecodziennemu gościowi i ot tak zrobić śniadania? – Cam złapał się za serce, udając niemożliwie urażonego. – Zawiodłem się na was drogie panie. Teraz zamknę się w sobie... – Ociera nieistniejącą łezkę z oka.
       - Imponujące przedstawienie, a teraz daj mi więcej bekonu! – Żąda Magg z zawadiackim uśmiechem.
       - Istnieje takie magiczne słowo siostrzyczko.
       - Podaj bekon, bo jak nie to z naleśnika? – Droczy się moja przyjaciółka.
       Cam podnosi plasterek mięsa z talerza i rzuca nim w Maggie. Dziewczyna obrywa nim w policzek. W rewanżu bierze jeden z naleśników i policzkuje nim brata.
       - Serio ludzie?! – Krzyczę niby to oburzona. – Walka na żarcie bez mojego udziału?! – Uśmiecham się łobuzersko i podnoszę trochę jajecznicy. – Jajcarsko!
       Po niedługim czasie kuchnia wygląda jakby przeszło przez nią małe tornado. Tylko tym razem żadna wiedźma nie oberwała domem. Razem z uśmiechniętym rodzeństwem zabieram się do sprzątania po śniadaniu na śmierć i jajecznicę.
       Kiedy Cam myje naczynia i ściera stół, ja wraz z przyjaciółką kończymy zmywać syrop z kuchennych kafelek i zmiatać z podłogi okruchy chleba.
       - Od dziś uwielbiam jeść u was śniadania – kwituję z zawadiackim uśmiechem. – Myślicie, że moglibyście mnie adoptować? – Żartuję.
       - Nie! – Sprzeciwia się Cam – Siostry, nawet przyrodniej, nie mógłbym podrywać na dobrze wypieczony bekon – mruga, uśmiechając się łobuzersko.
       - Prostak! Wszem i wobec wiadomo, że Rose leci na typ chłopaków, którzy zamiast potulnie stać przy garach, wolą porządnie w nie walić. – Oświadcza Maggie, przewracając przy tym oczami.
       W tej chwili lekko psuje się humor.
       Chodząc z Colt’em dowiedziałam się, że pod pozorowaną postawą niegrzecznego, sfrustrowanego życiem gojka, jest on naprawdę miłym i uczciwym chłopakiem, lubiącym czasem przygrać na perkusji. Moja przyjaciółka i jej brat również o tym wiedzieli. Choć Cam znacznie lepiej niż jego siostra. Camerot i Colt od przedszkola trzymali się razem. Nierozłączni kompani, zgrywający przed światem samotnych strzelców. Jakie to typowe!
       Wzdycham i wyrzucając do kosza pusty pojemnik po syropie, oświadczam moim gospodarzom, że lepiej już sobie pójdę. Oczywiście zaczynają protestować, ale wyplątuję się zamiarem odwiedzin u ślusarza i paroma innymi ważnymi obowiązkami.
       Żegnam się zgarniając jeszcze plecak i komórkę z pokoju Magg. Wsiadam do dadg’a, zaparkowanego na krawężniku obok domu i ruszam w stronę „serca miasta”.
       Gdzie nie spojrzeć, rozciągają się gęste lasy Gold Feather. Miasteczko założone jakieś sześćset lat temu, było kiedyś centrum wydobywczym złota, od czego teraz zawdzięcza sobie przydomek „Gold”. Skąd wzięło się pióro* w tej nazwie? Tego nie jestem w stanie pojąć do dnia dzisiejszego.
       Wracając; lasy to nieodłączny element naszego krajobrazu, szczycący się urozmaiconą fauną i florą. Od potulnych zajęcy, przez łosie, aż po niebezpieczne baribale**.
       Kiedy byłam mała, stanowczo zabraniano mi chodzenia samej, chociażby przy skraju tego gąszczu. Teraz mając na karku swoje naście lat, byłam na tyle rozgarnięta, by idąc na nocną imprezę w głębi drzew, brałam ze sobą odstraszacz na niedźwiedzie. 
       No dobra, to i tak niewiele zmieniało.
       Wzdycham ciężko.
       Ojciec obiecał, że w moje osiemnaste urodziny, nauczy mnie polować. Pokaże mi jak się strzela i broni przed dzikimi zwierzętami. Jednak on złamał tę obietnicę, nie doczekawszy mojego przejścia w dorosłość.
       Mocniej ściskam kierownicę, czując nieproszone łzy wkradające się do oczu. On zginął. Przez głupi zbieg zdarzeń i okoliczności. Znalazł się nie tam gdzie trzeba, nie o tej godzinie, o której powinien i po prostu... Został rozszarpany.
       Dzikie psy to rzadkość w naszych rejonach. Niestety zdarzały się i takie przypadki przedwczesnych zgonów. Zazwyczaj jest to wina nieodpowiedniego zachowania się w stosunku do tych drażliwych zwierząt, jednak wiedziałam, że mój ojciec nie popełniłby tak błahego błędu! Był przecież wyszkolonym myśliwym! Tropił i powstrzymywał, znał zasady i konsekwentnie ich przestrzegał!
       Moje knykcie bieleją z minuty, na minutę, a obraz przed oczami staje się rozmazaną mgiełką, kiedy nagle przed maskę mojego samochodu wybiega ogromny jeleń. Naciskam hamulec do samej deski, by tylko ocalić zwierzęciu życie. On jednak nie zwraca na moje poświęcenie większej uwagi.
       Ocieram łzy i widzę to w oczach jelenia... Rozbiegane, przerażone spojrzenie ofiary, uciekającej przed drapieżnikiem.
       Wychodzę z auta, które ledwo uniknęło zapadnięcia się w błotnistym rowie. Jeleń odbiega szybciej niżbym się spodziewała. Stoję tak przez chwilę, patrząc to na linię drzew z której wyłoniło się zwierzę, to na łąkę na której znalazło schronienie.
       Znów przenoszę wzrok na las i zamieram widząc coś, czego kształtów nie jestem do końca pewna. Para ogromnych, złotych oczu wpatruje się w moją twarz. Serce zaczyna bić szybciej za sprawą adrenaliny.        To coś zbliża się niepewnie, ale gdzieś z ulicy słyszę warkot motocykla. Kształt płoszy się i po prostu znika.
       Od strony miasta zbliża się motocykl... I to nie byle jaki, bo należący do mojego byłego chłopaka. Colt’a Everett’a.

___________________________
*Gold Feather - (ang.) Złote pióro
**Baribal - gatunek niedźwiedzia. Czarne lub (rzadziej) brązowe futro.



____________________________________
Ok. Nie wiem czemu śmiałam się kiedy to pisałam, a potem umierałam ze strachu pod koniec...Tak działa 03:18 nad ranem xD Spóźniłam się z publikacją, wiem...I to o cały dzień...i trzy godziny xD Ale proszę, o to i on! Wybawca...

7 komentarzy:

  1. Jestem... Kurde, zgubiłam słówko XD
    Jestem pod wrażeniem. A zwłaszcza ta bitwa na jedzenie. Nie mogłam śmiechu powstrzymać XD
    Końcówka też świetna. Jedno zastrzeżenie... Jak mogłaś przerwać w takim momencie?!
    Weny życzę i czekam na kolejny rozdział ;)

    memory-of-wolves.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Huehue jestem taka zła...];-)
      Ale musi być napięcie, żeby wszyscy chcieli czytać następne rozdziały!
      Yolololol Redbul i noc...a raczej wczesny ranek. To złeeee połączenie.

      Usuń
  2. A jakby ten jeleń miał wściekliznę? To mogło być niebezpieczne :D

    Jeśli chodzi o walkę na jedzenie, to zawsze chętny jestem ;)
    Strasznie nie lubię tego, że się kończy i trzeba czekać na kolejną część... To tak jak czekanie na prezent w urodziny :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie sie bardzo spodobalo. Nie moge sie doczekac dalszych rozdzialow..

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozumiem oburzenie moich przedmówców. uciąć w takim momencie. :)
    Całe szczęście ja mogę już czytać następny. :P

    Przed "kiedy", "gdy" itp. stawiamy przecineczek. :)

    I zamiast "godpodarzą" powinno być "gospodarzom".

    Pozdrawiam serdecznie. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. "JAJCARSKO"?!
    Hahahaha, o kurde, cała ty!
    ;****

    OdpowiedzUsuń
  6. fajne

    Zosia

    Zapraszam: http://www.druzynadziennika.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Komentuj szczerze, kulturalnie i nie bój się wytykać mi błędów ;)