10 sty 2014

XVII. Bezsenność

       Weekend spędzam na przeszukiwaniu internetu i kartkowaniu książek w wielkiej bibliotece Angelstone’a. Nie potrafię przestać myśleć o legendach, podaniach i innych świstkach mówiących o domniemanym istnieniu wilkołaków.
       Już w sumie nie tylko domniemanym. Wilkołaki istnieją. Co więcej dwóch z nich mieszka ze mną po sąsiedzku, a cała wataha buszuje po rozległych lasach mojego rodzinnego miasteczka; a cel ich pobytu jak dotąd pozostaje nieznany.
       I pomyśleć, że do tej pory uważałam każdy dzień tutaj, za zmarnowane lata życia.
       Nie potrafię spać. Od tych kilku dni po prostu działam na zasadzie: „Lodówka, kibelek, książki”. Logan tylko wchodzi, zostawia mi kubek herbaty i wychodzi. Robin’a nie widuję niemal wcale. Jedynie kiedy nadchodzi poranek i oboje walczymy o prawa do łazienki, jestem w stanie dostrzec zmiany zachodzące w chłopaku z dnia na dzień. Angelstone opowiedział mi trochę więcej: o nim, jego rodzinie i dziedzictwie. O pierwszej przemianie, której byłam świadkiem i procesie, który teraz zachodzi w jego ciele. Brzmiało jak te nie fajne tematy o dojrzewaniu, poruszane przez rodziców, kiedy dziecko kończy trzynaście lat. Brrr.
       Przecieram zmęczone oczy, podsuwając okulary na czoło, a potem z powrotem umieszczam je równiutko na nosie. Przerzucam kolejną kartkę, w nie mającej końca, księdze. Jej tytuł z tłumaczenia na angielski, może znaczyć coś między „Wilcze prawa”, a „Hierarchia wilczych wartości”. W sumie jakby się nie nazywała mówi o tym, jak działają stada wilkołaków. Porównuję wszystko z informacjami dotyczącymi zwykłych wilczych watah i nie jestem w stanie wskazać jakichś większych różnic. Może po za wzmianką o opiekunach stad.
       Tak, zdecydowanie u zwykłych wilków takie coś jak opiekun nie występuje.
       W końcu odsuwam od siebie garść zapisanych kartek i tę wielką księgę. Kładę głowę na blacie stołu, wreszcie naprawdę zmęczona. Kiedy zamykam oczy i już tylko marzę o tym, by zapaść w długi sen bez snów, do biblioteczki chyłkiem wchodzi Robin. Nieznacznie unoszę ku niemu głowę, ale się nie odzywam. Chłopak patrzy chwilę przez szczelinę w drzwiach, a potem cicho je zamyka i odwraca się w moją stronę.
       - Cześć? – Mówię, jakbym zadawała mu pytanie. Chyba powinnam. Coś w stylu „Co tu robisz?”
       - Cześć – uśmiecha się półgębkiem. Ciekawe, zawsze wydawało mi się, że Robin uśmiecha się szerzej; radośniej. Chociaż, co ja mogę o tym wiedzieć? Znam go od niedawna.
       - Przeszkadzam? – Unosi brwi i czeka na moją odpowiedź.
       Wzruszam ramionami, bo sama nie wiem. Przeszkadza mi jego towarzystwo? Nic nie robię. Poprawka - JUŻ nic nie robię, po za usilnym zwalczaniem własnej bezsenności.
       To naprawdę uciążliwe, chcieć spać i jednocześnie nie móc zasnąć. Przez ten mały uskok w moim codziennym rytmie, jestem skłonna uwierzyć już nie tyle w wilkołaki, ile w zębową wróżkę, jednorożce i Shreka. Byle tylko myśli dały mi spokój i pozwoliły zasnąć!
       Robin czeka na moją odpowiedź, może lekko zniecierpliwiony. Zaprzeczam ruchem głowy, zasłaniając usta, kiedy zaczynam ziewać. Zdejmuję z nosa okulary.
       - Nie. Nie przeszkadzasz.
       Wzdycha lekko, jakby właśnie czekał na taką odpowiedź, ale bał się, że i tak podam mu inną. Chłopak podchodzi do mojego stolika, łapie krzesło i siada na nim, przysuwając się bliżej. Nieznacznie przesuwa notatki, uważnie się im przyglądając.
       - Zapisujesz informacje o wilkach i wilkołakach? – Krzywi się. Ten pomysł chyba nie przypada mu do gustu.
       Zabieram mu jedną ze swoich kartek, a potem wszystkie inne, układając je w miarę równy stosik. Przesuwam laptopa, którego przed tymczasową przeprowadzką do domu Angelstone’a zabrałam ze sobą, i zamykam wszystkie otwarte strony w przeglądarce. Zamykam komputer, układam na nim kartki, a obok w równym rządku ołówek i długopis. Blondyn patrz na to z uniesionymi brwiami, na szczęście nie zadając głupich pytań.
       Zdaję sobie sprawę, że czasem jestem zbyt... porządnicka. Najczęściej wtedy, kiedy coś mnie zdenerwuje, lub zmartwi. Teraz nie jestem w stanie powiedzieć, czy jestem zmartwiona, czy zdenerwowana.
       - Po co przyszedłeś? Do tego, po co tak się skradałeś? – Zmieniam temat.
       - Przyszedłem, by ci powiedzieć, że wisisz mi przysługę. – Mówi spokojnie, nie odwracając wzroku od moich notatek.
       Unoszę brwi, powstrzymując prychnięcie.
       - A to z powodu?
       - Wczoraj skończyłem twoje zadania domowe z przed dwóch tygodni. Twoje wypracowanie na temat książki jest chyba nawet lepsze niż moje własne – przeczesuje włosy ręką.
       Patrzę na niego przez dłuższą chwilę, jeszcze nie gotowa na odpowiedź. 
       Odrobił moje zadania domowe?! Ale po co?!
       Nie pomyślcie, że nie jestem mu wdzięczna. Ależ owszem! Mam ochotę go wyściskać, może nawet podrzucić do góry (porównując nasze gabaryty, to bardzo wątpliwe), ale to był mój obowiązek, nie jego.
       W ciągu tego szalonego weekendu zapomniałam co to praca domowa i obowiązek szkolny, przyznaję. Jednak trzymajmy się jakichś zasad!
       Jestem walnięta.
       - Jaką przysługę? – Wypalam, nieświadomie mrużąc przy tym oczy. Zmęczone powieki z trudem utrzymuję w górze.  – Błagam nic co wymaga ode mnie wysiłku fizycznego...
       - Potrenuj ze mną – oświadcza od razu.
       Przez chwilę mam wrażenie, że się przesłyszałam, ale poważna mina Robin’a mówi mi wszystko.
       - Co mam z tobą trenować? – Jęczę jak małe dziecko, które ciągnie się na święta do nie lubianej ciotki; tej która boleśnie szczypie w policzki.
       - Samokontrole Rose. Zdaje mi się, że przy tobie byłoby mi łatwiej. – Mówi, a poważny wyraz twarz ani przez chwile mu z niej nie schodzi.
       Walę czołem o blat biurka. To głupi pomysł, bo zaraz czuję jak po czaszce rozchodzi się delikatny ból.  Znów unoszę głowę.
       - Czy będzie to ode mnie wymagało biegania, skakania lub uciekania przed tobą w roli psa?
       - Wilka. I nie, raczej tego nie przewiduję – uśmiecha się w końcu. – Logan powiedział, że potrzebuję czegoś w rodzaju kotwicy. Osoby, lub rzeczy, która złagodzi mój gniew.
       - Mam cię psikać wodą ze spryskiwacza i dawać kostki za dobre sprawowanie?
       - Kpisz ze mnie, prawda? – Wzdycha, ale widzę ten jego zawadiacki błysk przeskakujący z jednego, do drugiego, zielonego oka.
       - Trochę – przyznaję się i wstaję z krzesła. Moje nogi stanowczo protestują. Chyba za długo ich nie używałam.
       Robin wstaje zaraz po mnie, uśmiecha się i lekko mnie przytula. Czy wilkołaki mają jakiś cholerny zwyczaj tulenia mnie?! Chłopak odsuwa się widząc, że jego bliskość mnie krępuje. Rumieni się bardzo delikatnie, niemal niedostrzegalnie.
       - Przebiorę się i będziemy mogli poćwiczyć.
       - Teraz?! – Przeczesuję włosy ręką, ale zaraz wzdycham. – Dobra– przewracam oczami i daję mu kuksańca w ramię. Chłopak się śmieje. Ja nie mam siły nawet na to.
       Sen chyba naprawdę jest potrzebny.
       Zanim wychodzę z biblioteki wyłączam komputer i chowam notatki do wysuwanej szuflady pod biurkiem. Na korytarzu chłopak prosi o pięć minut, po czym znika w swoim pokoju. Chciałabym go walnąć, ale wiem z pewnych źródeł, że i tak nie poczuje.
       Schodzę po schodach, słysząc jak stare deski skrzypią lekko pod moim ciężarem. Nie lubię kiedy coś po czym stąpam wydaje takie dźwięki. Mam uraz, od czasu kiedy byłam mała i chodząc po zamarzniętym jeziorku, nie usłyszałam jak lód pode mną pęka. 
       Nieprzyjemne wspomnienie.
       Już na parterze słyszę muzykę dochodzącą z salonu, jednak kiedy tam wchodzę, nikogo nie ma i nic nie gra. Dźwięk płynie zza drzwi, ukrytych nieopodal niedużego regału na książki i płyty. Podchodzę do nich niepewnie i przystawiam ucho. To skrzypce... Skrzypce, fortepian i coś jakby harfa. Piękna melodia. Smutna. Gdybym miała ją określić, nazwałabym ją dźwiękiem łamiącego się serca.
       W przypływie odwagi – lub też szaleństwa, bo moją odwagę zazwyczaj opisuje się tym słowem – naciskam na klamkę w drzwiach i cicho wchodzę do środka.
       To małe pomieszczenie. Zawalone płótnami. Niektóre zakrywa folia, inne stoją oparte o ściany, lub o siebie nawzajem. Każde przedstawia inną sytuację, innych ludzi, choć w większości bardzo podobnych. Kolorowe farby i ciemne cienie. Przerażające, powykrzywiane kształty, kontrastujące z przyjemnie łagodnymi liniami. Kolory i zupełny ich brak.
       Na środku pokoju stoi sztaluga, a na niej obraz, już bardzo stary. Czuję farbę i rozpuszczalnik. Trochę tu duszno, choć okno – niewielkie; to przy którym stoi stary magnetofon – jest otwarte. Z magnetofonu płynie melodia, która nakazała mi tu wejść. Ta sama, ta smutna...
       Coś z drugiego boku niespokojnie się porusza, więc odwracam głowę i widzę plecy Logan’a Angelstone’a, grzebiącego w wielkiej walizie z farbami w środku. Paleta leżąca obok jest już strasznie pstrokata. Zamalowana podstawowymi barwami i ich pochodnymi. Mężczyzna ma na sobie tę sama szkocką spódnicę, którą widziałam, kiedy po raz pierwszy stanęłam z nim oko w oko. Nie zwracam uwagi na jego nogi, ani pośladki – chociaż...
       Patrzę na ramiona. Na to jak ruchy jego rąk wprawiają mięśnie barków w delikatne drgania. Spięcie i rozluźnienie. Jakby mięśnie tańczyły pod koszulą o podwiniętych do łokci rękawach.
       Odchrząkuję, a Logan upuszcza trzymany w ręku pędzel i niepewnie się ku mnie odwraca. Widzę zaskoczenie na jego twarzy, które jednak nie obejmuje oczu. Teraz, patrząc w nie z tak nie wielkiej odległości, widzę jak bardzo są smutne. Jakby ich właściciel nigdy nie pozwalał, by uśmiech z twarzy przechodził do wnętrza jego duszy. Rumienię się, spuszczam głowę i wyginam palce.
       - Przepraszam, że weszłam bez pukania – bąkam nieśmiało.- Usłyszałam muzykę...
       - Nie szkodzi. Ale proszę, następnym razem uprzedzaj o swojej obecności – uśmiecha się. Spoglądam ciekawie na ten uśmiech i znów w jego oczy. Ale one się nie uśmiechają.
       Mimo wszystko i ja lekko rozpromieniam swoje oblicze.
       - Co to za pomieszczenie?
       - Moja pracownia, Rose. Jestem upadłym artystą. – To chyba miał być żart. Całkiem nie śmieszny. Całkiem, przerażająco prawdziwy. – Tutaj przeprowadzam renowację obrazów i rzeźb. Ale jak widzisz, częściej zajmuję się płótnami. Nie jestem człowiekiem w typie zimnej skały. – Powiedziałabym co innego.
       Milczę. Tak po prostu słucham jego słów i muzyki, którą wygrywa magnetofon. Dlaczego w ten pokój zdaje mi się ponury?
       Angelstone staje przy sztaludze. Teraz widzę jak to miejsce do niego pasuje. Czuję się jak intruz.  Przypadkowy obserwator intymnej sceny w czyimś pokoju. Mój rumieniec się pogłębia.
       - Nie chciałam przeszkadzać.
       - Nie przeszkadzasz. I tak miałem zrobić sobie przerwę. Może dłuższą... Chyba straciłem wenę. To dzieło jest... Potrzebuje większego zapału, by chociażby je zacząć. – Przygląda się obrazowi na sztaludze.
       - Co to? – Pytam z czystej ciekawości.
       - Autor nazwał je „Polowanie”, ale moim zdaniem powinien je nazwać „Łowy”.
       - A to nie to samo? – Marszczę brwi.
       - Poniekąd. Ale polowanie kojarzy mi się z myśliwymi i strzelbami. Łowy za to, z tym co autor tu ukazał.
       - A co ukazał? Ja nic nie widzę. Płótno jest zbyt zniszczone – mamroczę.
       - Porusz wyobraźnie, Rose. Przyjrzyj się. Zobacz. – Logan łapie mnie za rękę i przyciąga bliżej, bym mogła przyjrzeć się dziełu.
       Mrużę oczy, ale przez dłuższy czas nic nie widzę. Dopiero kiedy melodia łamiąca serca kończy się i zaczyna się inna, bardziej dynamiczna, przed moimi oczami coś się pojawia. Jakby dźwięki same w sobie potrafiły zaczarować płótno przede mną i moje własne oczy.
       Dostrzegam zarys drzew, rzucających cienie w świetle księżyca. Pełnego. Tego, który prześwituje między koronami. Liście unoszone wiatrem, przedstawionym leciutkimi pociągnięciami pędzla. I wilka.  Dużego wilka pędzącego przez ten ciemny las. Jego łapy zdają się nie dotykać ziemi, choć ich delikatne muśnięcia unoszą spadłe z drzew liście. To piękne dzieło. Wyobraźnia jest najpiękniejszym twórcą...
       - Teraz widzę – szepczę. Nie chcę zagłuszyć słowami bębna, wiatru i wycia... Nie chcę zagłuszyć...
       - Chcę ją zobaczyć! Odsuń się kundlu! – Krzyk dochodzący z holu jest tak głośny, że wytrąca mnie z zamysłu. Przedziera się przez muzykę, zagłusza jej magię, sprowadza do rzeczywistości.
       Logan wkłada spodnie i zdejmuje kilt. Wychodzi z pracowni, a krok w krok za nim idę ja. Kiedy oboje stajemy w łuku prowadzącym do salonu, widzimy niemal bijących się chłopaków.
       Jednym z nich jest Robin, wypychający kogoś z domu.
       Tym kimś jest Colt. Mój były chłopak.




______________________________________________
Cholerka! I tak się nieco spóźniłam. Przepraszam ludzie, myślałam, że wrócę szybciej ze szkoły, że pokonam odrętwienie i złe myśli...Dam radę na czas. 
Ale nie dałam. Jak zawsze zawalam terminy. 
Wybaczcie mi proszę. Wiecie...Mi jak rzadko ten rozdział się spodobał. Może dlatego, że czułam co piszę i pisałam co czuję. Zwłaszcza przy opisywaniu melodii. 
Ech...Wiem, powinnam już wpakować tu akcję. Dlatego końcówka jest taka, a nie inna. 
Już niedługo Gold Feather przestanie być tak oczywiste. 
Mam nadzieję.
Komentujcie!


ps. Za nierówne akapity bardzo przepraszam -__- Nie umiem ich odpowiednio dostosować...ech...Ale naprawdę nie mam do nich siły. Mam nadzieję, że to najmniejszy z problemów.

18 komentarzy:

  1. Oj bez przesady, tylko godzinka spóźnienia. Rozdział jak zawsze świetny. Co do Robina i Colta pod koniec hmm, nie spodziewałam się tego powiem szczerze. Czekam na kolejny rozdział i chyba zakochałam się w Robinie XD :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Przechodzisz samą siebie.
    Rozdział miły, przyjemny, wciągający i okazały.
    Ostatnio odkrywam coraz częściej, że czytasz mi w myślach. Ale może to wszystko widać w oczach. Podobno można w nich czytać, dostrzec duszę a nawet ją skraść.
    Dziękuję, za miłe chwile, które spędziłem czytając. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Znowu to zrobiłaś ;_; Znowu urwałaś w takim momencie ;_;
    Tak samo jak Marika J - KOCHAM ROBINA I ON JEST MÓJ!
    Wybacz...
    Rozdział genialny. Szczerze uwielbiam jak tak urywasz akcję, kiedy ona się rozkręca. Bosko mi się czytało ;**

    Zapraszam do nas ^^
    destiny-of-wolves.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. No, no.. Ciekawe co chce Colt..
    Bardzo fajny rozdział. :3 Czekam z niecierpliwością na nowy. ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Teraz ja będę miała "Bezsenność" bo będę czekała na kolejny rozdział... ;)

    Jak zawsze PER-FECT! <3

    OdpowiedzUsuń
  6. MEGA ROZDZIAŁ *O*
    mrrr... Zadek Logana :D Chętnie zobaczę, bardzo chętnie ^^ Facet w spódniczce... Mmm... ciekawe co by było gdyby malował portret nagiej modelki i by się podniecił O_O Ok... Nie słuchaj mnie... Odbija mi XD
    Czekam na walkę samców :D
    Weny :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny rozdział :) Ale zakończony w złym momencie... Złym dla czytelników. Ale dzięki temu będę z utęsknieniem czekać na kolejny rozdział. Colt to mój faworyt :) Nie krzywdź go XD
    Alaizabell... pobudziłaś moją wyobraźnie na tę noc XD

    OdpowiedzUsuń
  8. Bezsenność. Tytuł tego rozdziału idealnie oddaje mój stan,jest w pół do trzeciej w nocy, a mi trzy godziny temu nie chciało się spać. Teraz to inna sprawa, więc od razu przepraszam, jeśli nic konkretnego z tego komentarza nie wyniknie. Melduję tylko swoje bycie (wiem, jak motywujące są komentarze, nawet bezsensowne) i dołączenie do teamu Colta. Z wybitną pracą mojego mózgu dochodzę teraz tylko do jednego wniosku: czegoś twojego autorstwa nie należy zaczynać późnym wieczorem. Choć akcja jest lekko przewidywalna to masz na tyle płynny, ciekawy i nie wymuszony styl, że aż chce się zarywać noce. A więc niech moc będzie z tobą i czekam na ciąg dalszy ;)
    zalustrem-romeoijulka.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetny rozdział, czekam na więcej :)

    http://azyl-szkarlat.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  10. No może i trochę przewidywalny, ale czy to ważne? Liczy się to, że świetnie napisane i fajnie się czyta :D Idealne na długie wieczory.
    Pisz dalej, dziewczyno :)
    Powodzenia :*

    OdpowiedzUsuń
  11. Masz fantastycznego bloga! Boże jest cudowny. Przeczytałam wszystkie rozdziały w jakieś 2 godziny z przerwami, z zapartym tchem. Fabuła jest strasznie wciągająca i bardzo wyraziste postacie chociaż bardzo tajemnicze i skryte :)
    Bardzo do gustu przypadł mi Robin ^^

    Życzę powodzenia w dalszym pisaniu i żeby cię natchnęło :)
    + Od teraz będę komentować na bieżąco

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, że tak dużo tego "bardzo" ale jakoś nie mogłam znaleźć innego słowa xD

      Usuń
  12. Świetny rozdział...jestem ciekawa, czego chce Colt.. cóż, nie jestem jego faworytką, wolę Robina :D Bardzo ciekawie piszesz, jestem pod wrażeniem Twojego talentu..bo to już jest talent. Tak jak wszyscy, z niecierpliwością czekam na dalsze rozdziały :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Więcej akcji, akcji, akcji. I pomysłowości.

    OdpowiedzUsuń
  14. Gratulacje!!! Twój blog został nominowany do LBA, więcej informacji u mnie http://przed-miloscia-nie-ma-ucieczki.blogspot.co.at/

    OdpowiedzUsuń

Komentuj szczerze, kulturalnie i nie bój się wytykać mi błędów ;)