Kiedy zawijam ciało lisa w znalezione w sypialni, stare prześcieradło, dwie rzeczy dzieją się jednocześnie. Cichy las otaczający dom mój i Robin’a przeszywa wycie z trzech stron, a po chwili z pomiędzy drzew ktoś wybiega.
Serce mi na chwilę zamiera, kiedy widzę krew na leśnej ściółce i kulejącego ku mnie Colt’a. Chłopak ma na twarzy więcej ziemi, niż miał mój kaktus w doniczce.
- Colt?! – Krzyczę do niego i widzę jak się wzdryga.
- Co masz w rękach Rose? – Pyta zachrypnięty i spogląda na białe prześcieradło, oznaczone w pewnych miejscach rdzawą czerwienią.
Po minucie mój były chłopak stoi obok mnie przecierając spocone czoło i wpatrując się uważnie w moją twarz. Mam wrażenie, że stara się odwrócić moją uwagę od jego poszarpanej nogawki i krwawiącej nogi.
- Zwłoki – wypalam zanim się jeszcze dobrze zastanowię. Chłopak unosi jedną brew, a mnie wraca racjonalne postrzeganie rzeczywistości. – Jesteś ranny. – Zauważam i ostrożnie odkładam martwego lisa na pokrywę kubła na śmieci, jakby zwierzę miało mi za złe, gdybym je tam po prostu wrzuciła.
- Trafne spostrzeżenie, jak na to wpadłaś? – Kpi Colt i z sykiem siada na schodku werandy. Łapie się za udo, nieco wyżej niż rozcięcie, z którego nieprzerwanie leci krew. – Masz może bandaż elastyczny i wodę utlenioną? – Pyta.
Kiwam głową.
- Dasz radę wejść do domu? Obmyję ci to... – Wskazałam na nieregularne przecięcia na jego udzie. – Mocno krwawisz, pomogę ci, chodź... – Przyklękam przy nim, by mógł się na mnie wesprzeć, ale on tylko prycha i wstaje o własnych siłach. Kuleje po schodach do drzwi i opiera się ciężko o ścianę domu.
- Może otworzysz? – Ponagla mnie.
- Myślałam, że pan samowystarczalny nie potrzebuje pomocy. – Odcinam się i wstaję, by przekręcić klucz w drzwiach i wpuścić rannego Colt’a do środka.
Najważniejsze by zachować spokoju.
Przynajmniej nie zemdlał mi na wycieraczce... W tedy byłoby gorzej...
Mówię do siebie w myślach, by nie wpadać w niepotrzebną panikę.
Prowadzę Colt’a do kuchni, gdzie chłopak bez pytania zajmuje jedno z krzeseł. Znów syczy przy siadaniu, a struga czerwieni leje się na kafelki. Zabieram się za przeszukiwanie szuflad pod blatem, już nieco mniej spokojna, niż parę sekund temu.
Znajdując apteczkę, jestem niemal gotowa śpiewać Boże błogosław Amerykę w wersji oryginalnej. Otwieram średniej wielkości, czerwoną skrzyneczkę i wyrzucam z niej wszystko na kuchenny stół.
- Zdejmij spodnie. – Nakazuję Colt’owi.
- Nie mówię, że mi nie schlebiasz Rose, ale naprawdę nie jestem dziś w nastroju... – Mówi z kpiarskim uśmieszkiem błąkającym się na ustach.
- Zamknij się i zdejmuj spodnie! – Warczę w odpowiedzi, nie patrząc na niego. Jestem zajęta moczeniem gazy w środku odkażającym.
Chłopak unosi ręce w obronnym geście, a potem podnosi cztery litery i zsuwa z siebie podarte, poplamione dżinsy. Krzywi się, kiedy materiał spodni narusza ranę wielkości arbuza. Otwieram usta widząc to co widzę.
- Powiesz mi co się stało? – Pytam niepewnie, klękając przed jego krzesłem. Czuję się trochę niezręcznie, mając przed oczami czerwone bokserki.
Skaleczenie, a raczej ziejąca dziura w centralnej części jego uda, wygląda okropnie. Poszarpane, krwawe linie. Mrużę oczy, starając się znaleźć racjonalne wyjaśnienie.
- Potrzebuję miski z wodą, trzeba to nieco oczyścić, bo krwi jest za dużo... – Mówię, ale w połowie przerywa mi pukanie do drzwi. – Cholera! – Wyrywa mi się kiedy wstaję. – Nigdzie nie idź. – Ostrzegam Colt’a.
- Bo akurat miałem się wybrać na balet – mruczy nieco zdenerwowany.
Czerpię z jego gniewu niepoprawną satysfakcję.
Podchodzę szybko do drzwi i otwieram je przed nieznajomym.
Robin ze zmierzwionymi włosami uśmiecha się do mnie.
- Masz ochotę na... – Zaczyna, ale nie pozwalam mu skończyć myśli. Łapię go za rękę i wciągam do środka.
- Świetnie pomożesz mi! Idź do łazienki, pod zlewem stoi miska, nalej do niej ciepłej wody i niewielką ilość mydła... – Wskazuję mu odpowiednie pomieszczenie i pcham go lekko.
- ROSE! Ja tu krwawię! – Rozchodzi się krzyk Colt’a.
- No już! – Odpieram i patrzę błagalnie na jasnowłosego. – Przyjdź do kuchni. – Instruuję go, po czym sama znikam za jej łukiem.
Colt patrzy na mnie podejrzliwie.
- Kto przyszedł? – Pyta.
- Robin – mamroczę nie patrząc mu przy tym w oczy. – Pomoże mi... Może obejdzie się bez telefonu na pogotowie, ale nie jestem pewna czy tętnica w twoim udzie jest cała. Za mocno krwawisz – przecieram lekko czoło. – Powiesz mi wreszcie co się stało?
- Kim jest Robin? – Odpowiada pytaniem na pytanie i mam ochotę spoliczkować go zwiniętym bandażem.
W tej chwili do kuchni wchodzi jasnowłosy chłopak, dzierżąc w obu rękach czerwoną miskę pełną wody.
- Ja jestem Robin. – Odpowiada na pytanie zamiast mnie, kładąc miskę na stole.
Posyłam mu spojrzenie pełne wdzięczności i łapię zamoczoną w wodzie gąbkę. Podkładam miskę pod zranioną nogę Colta i zaczynam przemywać ranę. Chłopak zaciska ręce po obu stronach krzesła, ale nie wydaje z siebie żadnego dźwięku, wciąż wpatrzony w nowo przybyłego.
Robin zaś, nieskrępowany nachalnym spojrzeniem mojego byłego chłopaka przysiada po drugiej stronie stołu i patrzy, jak woda z krwią czarnowłosego, skapuje do podstawionej miski.
Kiedy już widzę jak wysoko sięga rana i jak dokładnie wygląda, wstrzymuję oddech. Zerkam na Robin’a, który pod maską spokoju, nieumiejętnie stara się ukryć szok.
- Gdzie się tego nabawiłeś chłopie? – Pyta Colt’a, przenosząc wzrok na jego twarz.
- Polowania czasami kończą się niewesoło... Chłopie. – Odpiera mój były chłopak mrużąc oczy, jakby starał się odkryć coś ważnego.
- Może nie powinno się na nie chodzić, jeśli nie umie się dobrze posługiwać bronią? – Robin wzrusza ramionami.
Przy kolejnym przecieraniu nogi Colta gąbką, czuje jak chłopak lekko się wzdryga.
- To wygląda jak ugryzienie... – Szepczę pod nosem i zaraz po tym czuję na sobie spojrzenie Robin’a. Jednak gdy i ja chcę na niego spojrzeć, zielone oczy chłopaka skupiają się na stole i porozrzucanych na nim sprzętach medycznych. – Cholernie dużego psa – dopowiadam, wstając z klęczek i odstawiając miskę na bezpieczny blat.
Łapię nawilżoną lekiem gazę, delikatnie przykładam ją do rany i sięgam po bandaż. Zawijam niezbyt mocno, pewna, że to mogłoby tyko pogorszyć obecną sytuację.
W końcu wzdycham ciężko i zawiązuję końcówki. Opatrzyłam komuś naprawdę poważną ranę. Punkt dla Rose!
Może zostanę pielęgniarką?
Ta myśl mnie bawi, więc lekko się śmieję. Żaden z chłopaków nie odzywa się słowem i jest mi z tym dobrze. Nie mam zamiaru przysłuchiwać się kolejnym, niejasnym wymianom zdań.
Wstaję z kafelek, które – na szczęście w mniejszej części – są zabrudzone krwią Colt’a. Zgarniam wszystkie porozrzucane na stole rzeczy z powrotem do metalowej puszki. Odkładam ją na miejsce i zabieram się za sprzątanie.
Kiedy wychodzę wylać brudną wodę z miski, posyłam swoim gościom przyjazny uśmiech.
- Zamówi któryś pizze? – Proponuję.
Robin wstaje nieco się ociągając.
- W sumie przyszedłem z polecenia wujka, kazał mi przyjść po obraz – oświadcza, przeczesując jasne włosy ręką. Uśmiecha się do mnie i zdaje się kompletnie ignorować obecność mojego byłego chłopaka.
Nie rozumiem i chyba nigdy nie zrozumiem samców...
Wzruszam ramionami.
- Zaraz go przyniosę. – Mówię i odchodzę w kierunku łazienki.
Wylewam wodę do muszli klozetowej, opłukuję miskę i odstawiam ją na miejsce. Potem wspinam się na piętro do swojego pokoju. Niemal potykam się o małą figurkę psa, leżącą na środku głównego korytarza. Podnoszę ją i marszczę brwi. Co ona tu do cholery robi?!
Nie mam jednak czasu na zastanawianie się, jakim cudem ta drewniana rzeźba tu trafiła. Chowam psa do kieszeni i naciskam klamkę, pchając drzwi do swojego pokoju. Zgarniam z biurka zniszczone płótno i wraz z nim schodzę z powrotem do kuchni.
Kiedy staję w drewnianym łuku nie wiem co rozgrywa się przed moimi oczami. Robin stoi sztywno, jakby w jego tyłku tkwił kij od miotły i mierzy Colt’a uważnym spojrzeniem. Mój były chłopak siedzi za to na blacie kuchennym i bawi się... jednym z największych noży jakich moja mam używa do siekania warzyw.
Uśmiecham się niepewnie, robiąc jeden krok ku nim.
- Colt odłóż to, bo zrobisz sobie krzywdę – wypalam złośliwie, nie mogąc się połapać o co tu chodzi.
Z obu chłopaków nagle uchodzi powietrze. Atmosfera w kuchni jest nieco napięta. Kręcę głową i podchodzę do blondyna wręczając mu obraz.
- To ten. Jeśli twój wujek oszacuje poziom zniszczeń, niech przed renowacją powiadomi mnie o kosztach, ok.? – Uśmiecham się do niego.
Chłopak łapie za ramę obrazu, przez przypadek muskając moje palce swoją dłonią. Drgam, czując przyjemne prądy płynące z jego ciała do mojego.
Widzę jak kąciki ładnie skrojonych ust lekko się unoszą, a z jednego zielonego oka do drugiego przeskakuje zawadiacka iskierka. Rumienię się nieco i puszczam płótno.
- Jasne – mruczy Robin i kieruje się do drzwi, kątem oka zerkając na Colt’a.
Kiedy słyszymy zamykane drzwi wejściowe, mój były chłopak wreszcie odkłada nieprzyzwoicie duże, ostre narzędzie i ześlizguje się niezgrabnie z blatu.
Spoglądam na niego.
- Co tu się przed chwilą działo? – Pytam ciekawa jego odpowiedzi.
- To tylko... No wiesz... – Wzrusza ramionami i krzywi się z bólu, przystępując na poranioną nogę. – Chłopięce wygłupy, samcza walka o dominacje... Nazwij to jak chcesz. – Nawet w takiej sytuacji dupek Everett pozostaje dupkiem Everett’em. W jednej chwili tracę pozytywne nastawienie.
- Odwieźć cię do domu? Szpitala? Na komisariat? – Unoszę jedną brew.
- Czemu akurat komisariat?
- Polowanie na pumę było pomysłem komendanta... Zostałeś ranny podczas tego polowania... Prawda? – Upewniam się, a chłopak kiwa nieznacznie głową. – Więc widziałeś pumę.
Colt traci rezon.
- Nie wchodź do lasu Rose – mówi nagle, zmieniając temat i wytrącając mnie z równowagi. – Możesz mi to obiecać?
- Po co?
- Po prostu mi to obiecaj... – Szepcze, znajdując się niebezpiecznie blisko.
Patrząc w te znajome czarne oczy, mam wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi spod bluzki i ofiaruje się Colt’owi.
- Obiecuję. – Szepczę równie cicho jak on.
Potem już kompletnie się gubię, bo usta Colt’a Everett’a stykają się z moimi wargami...
Niejasne te pieprzone sytuacje!
_________________________________________
Ech te wieczne poślizgi z czasem :< Przepraszam was naprawdę.
Zwłaszcza ciebie Gabrielu :* Ten Rozdział dedykuję tobie, bo czekałeś niecierpliwie.
I mocno kopałeś mnie z nim w tyłek ;)
Następny Rozdział pojawi się, kiedy się pojawi...Nie znam dokładnej daty wybaczcie.
Back to School.
:<
No to cześć!
OdpowiedzUsuńRany, fajnie wyszło. I tak, usłyszysz to raz jeszcze: DLACZEGO PRZERWAŁAŚ W TAKIM MOMENCIE?!
Ech. Czekam na ciąg dalszy, słońce :*
Weny!
Pamięć o wilkach nigdy nie zanika.
No proszę, proszę...
OdpowiedzUsuńColt sobie na wiele pozwala, tak sądzę ;)
Świetne wprowadzenie :) Teraz będę rozmyślał, co mogłoby być dalej, choć pewnie znów mnie zaskoczysz.
Mimo, że cała ta sytuacja była dość poważna, mnie najzwyczajniej w świecie rozbawiła. Szczególnie te wzajemne docinki Colta i Rose. Może ze mną jest coś nie tak? :)
OdpowiedzUsuńCzekam na następny rozdział. :D
Właśnie dlaczego przerwałaś w tym momencie?!
OdpowiedzUsuńŻyczę duużo weny!
Pozdrawiam Amy ;)
Długo każesz na siebie czekać, ale warto ^^
OdpowiedzUsuńZgadzam się z innymi... W takim momencie?! To prawie jak cios w twarz (który mam nadzieję, otrzyma Colt)XD
Czekam z niecierpliwością na rozwój wydarzeń ;)
Nigdy nie lubiłam czytać jakichkolwiek blogów, ale twój jest mega!!!!
OdpowiedzUsuńFajnie piszesz, podoba mi się. Mam nadzieję że następna część pojawi się w krótkim czasie bo powiem szczerze troszeczkę się napaliłam :D
Pozdrawiam