31 sie 2013

X. Niejasne Sytuacje


       Kiedy zawijam ciało lisa w znalezione w sypialni, stare prześcieradło, dwie rzeczy dzieją się jednocześnie. Cichy las otaczający dom mój i Robin’a przeszywa wycie z trzech stron, a po chwili z pomiędzy drzew ktoś wybiega.
       Serce mi na chwilę zamiera, kiedy widzę krew na leśnej ściółce i kulejącego ku mnie Colt’a. Chłopak ma na twarzy więcej ziemi, niż miał mój kaktus w doniczce.
       - Colt?! – Krzyczę do niego i widzę jak się wzdryga.
       - Co masz w rękach Rose? – Pyta zachrypnięty i spogląda na białe prześcieradło, oznaczone w pewnych miejscach rdzawą czerwienią.
       Po minucie mój były chłopak stoi obok mnie przecierając spocone czoło i wpatrując się uważnie w moją twarz. Mam wrażenie, że stara się odwrócić moją uwagę od jego poszarpanej nogawki i krwawiącej nogi.
       - Zwłoki – wypalam zanim się jeszcze dobrze zastanowię. Chłopak unosi jedną brew, a mnie wraca racjonalne postrzeganie rzeczywistości. – Jesteś ranny. – Zauważam i ostrożnie odkładam martwego lisa na pokrywę kubła na śmieci, jakby zwierzę miało mi za złe, gdybym je tam po prostu wrzuciła.
       - Trafne spostrzeżenie, jak na to wpadłaś? – Kpi Colt i z sykiem siada na schodku werandy. Łapie się za udo, nieco wyżej niż rozcięcie, z którego nieprzerwanie leci krew. – Masz może bandaż elastyczny i wodę utlenioną? – Pyta.
       Kiwam głową.
       -  Dasz radę wejść do domu? Obmyję ci to... – Wskazałam na nieregularne przecięcia na jego udzie. – Mocno krwawisz, pomogę ci, chodź... – Przyklękam przy nim, by mógł się na mnie wesprzeć, ale on tylko prycha i wstaje o własnych siłach. Kuleje po schodach do drzwi i opiera się ciężko o ścianę domu.
       - Może otworzysz? – Ponagla mnie.
       - Myślałam, że pan samowystarczalny nie potrzebuje pomocy. – Odcinam się i wstaję, by przekręcić klucz w drzwiach i wpuścić rannego Colt’a do środka.
       Najważniejsze by zachować spokoju.
       Przynajmniej nie zemdlał mi na wycieraczce... W tedy byłoby gorzej...
       Mówię do siebie w myślach, by nie wpadać w niepotrzebną panikę.
       Prowadzę Colt’a do kuchni, gdzie chłopak bez pytania zajmuje jedno z krzeseł. Znów syczy przy siadaniu, a struga czerwieni leje się na kafelki. Zabieram się za przeszukiwanie szuflad pod blatem, już nieco mniej spokojna, niż parę sekund temu.
       Znajdując apteczkę, jestem niemal gotowa śpiewać Boże błogosław Amerykę w wersji oryginalnej. Otwieram średniej wielkości, czerwoną skrzyneczkę i wyrzucam z niej wszystko na kuchenny stół.
       - Zdejmij spodnie. – Nakazuję Colt’owi.
       - Nie mówię, że mi nie schlebiasz Rose, ale naprawdę nie jestem dziś w nastroju... – Mówi z kpiarskim uśmieszkiem błąkającym się na ustach.
       - Zamknij się i zdejmuj spodnie! – Warczę w odpowiedzi, nie patrząc na niego. Jestem zajęta moczeniem gazy w środku odkażającym.
       Chłopak unosi ręce w obronnym geście, a potem podnosi cztery litery i zsuwa z siebie podarte, poplamione dżinsy. Krzywi się, kiedy materiał spodni narusza ranę wielkości arbuza. Otwieram usta widząc to co widzę.
       - Powiesz mi co się stało? – Pytam niepewnie, klękając przed jego krzesłem. Czuję się trochę niezręcznie, mając przed oczami czerwone bokserki.
       Skaleczenie, a raczej ziejąca dziura w centralnej części jego uda, wygląda okropnie. Poszarpane, krwawe linie. Mrużę oczy, starając się znaleźć racjonalne wyjaśnienie.
       - Potrzebuję miski z wodą, trzeba to nieco oczyścić, bo krwi jest za dużo... – Mówię, ale w połowie przerywa mi pukanie do drzwi. – Cholera! – Wyrywa mi się kiedy wstaję. – Nigdzie nie idź. – Ostrzegam Colt’a.
       - Bo akurat miałem się wybrać na balet – mruczy nieco zdenerwowany.
       Czerpię z jego gniewu niepoprawną satysfakcję.
       Podchodzę szybko do drzwi i otwieram je przed nieznajomym.
       Robin ze zmierzwionymi włosami uśmiecha się do mnie.
       - Masz ochotę na... – Zaczyna, ale nie pozwalam mu skończyć myśli. Łapię go za rękę i wciągam do środka.
       - Świetnie pomożesz mi! Idź do łazienki, pod zlewem stoi miska, nalej do niej ciepłej wody i niewielką ilość mydła... – Wskazuję mu odpowiednie pomieszczenie i pcham go lekko.
       - ROSE! Ja tu krwawię! – Rozchodzi się krzyk Colt’a.
       - No już! – Odpieram i patrzę błagalnie na jasnowłosego. – Przyjdź do kuchni. – Instruuję go, po czym sama znikam za jej łukiem.
       Colt patrzy na mnie podejrzliwie.
       - Kto przyszedł? – Pyta.
       - Robin – mamroczę nie patrząc mu przy tym w oczy. – Pomoże mi... Może obejdzie się bez telefonu na pogotowie, ale nie jestem pewna czy tętnica w twoim udzie jest cała. Za mocno krwawisz  – przecieram lekko czoło. – Powiesz mi wreszcie co się stało?
       - Kim jest Robin? – Odpowiada pytaniem na pytanie i mam ochotę spoliczkować go zwiniętym bandażem.
       W tej chwili do kuchni wchodzi jasnowłosy chłopak, dzierżąc w obu rękach czerwoną miskę pełną wody.
       - Ja jestem Robin. – Odpowiada na pytanie zamiast mnie, kładąc miskę na stole.
       Posyłam mu spojrzenie pełne wdzięczności i łapię zamoczoną w wodzie gąbkę. Podkładam miskę pod zranioną nogę Colta i zaczynam przemywać ranę. Chłopak zaciska ręce po obu stronach krzesła, ale nie wydaje z siebie żadnego dźwięku, wciąż wpatrzony w nowo przybyłego.
       Robin zaś, nieskrępowany nachalnym spojrzeniem mojego byłego chłopaka przysiada po drugiej stronie stołu i patrzy, jak woda z krwią czarnowłosego, skapuje do podstawionej miski.
       Kiedy już widzę jak wysoko sięga rana i jak dokładnie wygląda, wstrzymuję oddech. Zerkam na Robin’a, który pod maską spokoju, nieumiejętnie stara się ukryć szok.
       - Gdzie się tego nabawiłeś chłopie? – Pyta Colt’a, przenosząc wzrok na jego twarz.
       - Polowania czasami kończą się niewesoło... Chłopie. – Odpiera mój były chłopak mrużąc oczy, jakby starał się odkryć coś ważnego.
       - Może nie powinno się na nie chodzić, jeśli nie umie się dobrze posługiwać bronią? – Robin wzrusza ramionami.
       Przy kolejnym przecieraniu nogi Colta gąbką, czuje jak chłopak lekko się wzdryga.
       - To wygląda jak ugryzienie... – Szepczę pod nosem i zaraz po tym czuję na sobie spojrzenie Robin’a. Jednak gdy i ja chcę na niego spojrzeć, zielone oczy chłopaka skupiają się na stole i porozrzucanych na nim sprzętach medycznych. – Cholernie dużego psa – dopowiadam, wstając z klęczek i odstawiając miskę na bezpieczny blat.
       Łapię nawilżoną lekiem gazę, delikatnie przykładam ją do rany i sięgam po bandaż. Zawijam niezbyt mocno, pewna, że to mogłoby tyko pogorszyć obecną sytuację.
       W końcu wzdycham ciężko i zawiązuję końcówki. Opatrzyłam komuś naprawdę poważną ranę. Punkt dla Rose!
       Może zostanę pielęgniarką? 
       Ta myśl mnie bawi, więc lekko się śmieję. Żaden z chłopaków nie odzywa się słowem i jest mi z tym dobrze. Nie mam zamiaru przysłuchiwać się kolejnym, niejasnym wymianom zdań.
       Wstaję z kafelek, które – na szczęście w mniejszej części – są zabrudzone krwią Colt’a. Zgarniam wszystkie porozrzucane na stole rzeczy z powrotem do metalowej puszki. Odkładam ją na miejsce i zabieram się za sprzątanie.
       Kiedy wychodzę wylać brudną wodę z miski, posyłam swoim gościom przyjazny uśmiech.
       - Zamówi któryś pizze? – Proponuję.
       Robin wstaje nieco się ociągając.
       - W sumie przyszedłem z polecenia wujka, kazał mi przyjść po obraz – oświadcza, przeczesując jasne włosy ręką. Uśmiecha się do mnie i zdaje się kompletnie ignorować obecność mojego byłego chłopaka.
       Nie rozumiem i chyba nigdy nie zrozumiem samców...
       Wzruszam ramionami.
       - Zaraz go przyniosę. – Mówię i odchodzę w kierunku łazienki.
       Wylewam wodę do muszli klozetowej, opłukuję miskę i odstawiam ją na miejsce. Potem wspinam się na piętro do swojego pokoju. Niemal potykam się o małą figurkę psa, leżącą na środku głównego korytarza.        Podnoszę ją i marszczę brwi. Co ona tu do cholery robi?!
       Nie mam jednak czasu na zastanawianie się, jakim cudem ta drewniana rzeźba tu trafiła. Chowam psa do kieszeni i naciskam klamkę, pchając drzwi do swojego pokoju. Zgarniam z biurka zniszczone płótno i wraz z nim schodzę z powrotem do kuchni.
       Kiedy staję w drewnianym łuku nie wiem co rozgrywa się przed moimi oczami. Robin stoi sztywno, jakby w jego tyłku tkwił kij od miotły i mierzy Colt’a uważnym spojrzeniem. Mój były chłopak siedzi za to na blacie kuchennym i bawi się... jednym z największych noży jakich moja mam używa do siekania warzyw.
       Uśmiecham się niepewnie, robiąc jeden krok ku nim.
       - Colt odłóż to, bo zrobisz sobie krzywdę – wypalam złośliwie, nie mogąc się połapać o co tu chodzi.
       Z obu chłopaków nagle uchodzi powietrze. Atmosfera w kuchni jest nieco napięta. Kręcę głową i podchodzę do blondyna wręczając mu obraz.
       - To ten. Jeśli twój wujek oszacuje poziom zniszczeń, niech przed renowacją powiadomi mnie o kosztach, ok.? – Uśmiecham się do niego.
       Chłopak łapie za ramę obrazu, przez przypadek muskając moje palce swoją dłonią. Drgam, czując przyjemne prądy płynące z jego ciała do mojego.
       Widzę jak kąciki ładnie skrojonych ust lekko się unoszą, a z jednego zielonego oka do drugiego przeskakuje zawadiacka iskierka. Rumienię się nieco i puszczam płótno.
       - Jasne – mruczy Robin i kieruje się do drzwi, kątem oka zerkając na Colt’a.
       Kiedy słyszymy zamykane drzwi wejściowe, mój były chłopak wreszcie odkłada nieprzyzwoicie duże, ostre narzędzie i ześlizguje się niezgrabnie z blatu.
       Spoglądam na niego.
       - Co tu się przed chwilą działo? – Pytam ciekawa jego odpowiedzi.
       - To tylko... No wiesz... – Wzrusza ramionami i krzywi się z bólu, przystępując na poranioną nogę. – Chłopięce wygłupy, samcza walka o dominacje... Nazwij to jak chcesz. – Nawet w takiej sytuacji dupek Everett pozostaje dupkiem Everett’em. W jednej chwili tracę pozytywne nastawienie.
       - Odwieźć cię do domu? Szpitala? Na komisariat? – Unoszę jedną brew.
       - Czemu akurat komisariat?
       - Polowanie na pumę było pomysłem komendanta... Zostałeś ranny podczas tego polowania... Prawda? – Upewniam się, a chłopak kiwa nieznacznie głową. – Więc widziałeś pumę.
       Colt traci rezon.
       - Nie wchodź do lasu Rose – mówi nagle, zmieniając temat i wytrącając mnie z równowagi. – Możesz mi to obiecać?
       - Po co?
       - Po prostu mi to obiecaj... – Szepcze, znajdując się niebezpiecznie blisko.
       Patrząc w te znajome czarne oczy, mam wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi spod bluzki i ofiaruje się Colt’owi.
       - Obiecuję. – Szepczę równie cicho jak on.
       Potem już kompletnie się gubię, bo usta Colt’a Everett’a stykają się z moimi wargami...
       Niejasne te pieprzone sytuacje!






_________________________________________
Ech te wieczne poślizgi z czasem :< Przepraszam was naprawdę.
Zwłaszcza ciebie Gabrielu :* Ten Rozdział dedykuję tobie, bo czekałeś niecierpliwie.
I mocno kopałeś mnie z nim w tyłek ;)
Następny Rozdział pojawi się, kiedy się pojawi...Nie znam dokładnej daty wybaczcie.
Back to School.
:<

6 komentarzy:

  1. No to cześć!
    Rany, fajnie wyszło. I tak, usłyszysz to raz jeszcze: DLACZEGO PRZERWAŁAŚ W TAKIM MOMENCIE?!
    Ech. Czekam na ciąg dalszy, słońce :*
    Weny!

    Pamięć o wilkach nigdy nie zanika.

    OdpowiedzUsuń
  2. No proszę, proszę...
    Colt sobie na wiele pozwala, tak sądzę ;)
    Świetne wprowadzenie :) Teraz będę rozmyślał, co mogłoby być dalej, choć pewnie znów mnie zaskoczysz.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mimo, że cała ta sytuacja była dość poważna, mnie najzwyczajniej w świecie rozbawiła. Szczególnie te wzajemne docinki Colta i Rose. Może ze mną jest coś nie tak? :)

    Czekam na następny rozdział. :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Właśnie dlaczego przerwałaś w tym momencie?!
    Życzę duużo weny!
    Pozdrawiam Amy ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Długo każesz na siebie czekać, ale warto ^^
    Zgadzam się z innymi... W takim momencie?! To prawie jak cios w twarz (który mam nadzieję, otrzyma Colt)XD

    Czekam z niecierpliwością na rozwój wydarzeń ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nigdy nie lubiłam czytać jakichkolwiek blogów, ale twój jest mega!!!!
    Fajnie piszesz, podoba mi się. Mam nadzieję że następna część pojawi się w krótkim czasie bo powiem szczerze troszeczkę się napaliłam :D
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Komentuj szczerze, kulturalnie i nie bój się wytykać mi błędów ;)