25 maj 2014

XXIII. Matka Łowów

       Razem z Camerotem kończę opatrywać Logana. Teraz mężczyzna przypomina połowę egipskiej mumii, ale przynajmniej nie krwawi i nie wygląda na umierającego. Maggie przez cały czas przypatruje się bratu, jakby w obawie, że kiedy na mnie spojrzy zamieni się w kupkę popiołu. W końcu jednak nudzi ją bierna obserwacja i dziewczyna wstaje podchodząc do okna, by otworzyć je na szerokość. Chłodny wiatr wdziera się do pokoju eliminując duszący zapach środka dezynfekującego, potu i krwi. 
       Nikt z nas się nie odzywa. Oni nie chcą odpowiadać na moje pytania, a mnie znudziło ciągłe ich zadawanie. Logan miał rację. Za długo milczeli, by teraz coś się zmieniło. 
       Spoglądam na ułożone na poduszkach ciało Angelstone’a, zatrzymując się dłużej na zamkniętych oczach mężczyzny. Nieświadomie zaciskam usta w wąską kreskę, w głowie intensywnie interpretując każde ze słów wypowiedzianych przez niego do tej pory. Zastanawiałam się ile dokładnie wiem. I na co powinnam teraz uważać. Jest wiele niewiadomych w tym całym paranormalnym równaniu. 
       Matematyczka byłaby ze mnie dumna... Właśnie porównuję świat do skomplikowanego działania na liczbach.
       Wzdycham ciężko zbierając z pościeli ostatnie, zabrudzone krwią opatrunki i wrzucając je do podstawionego przez Maggie, kosza na śmieci. Moja przyjaciółka zachowuje się bardzo nienaturalnie. Milczy, odwraca wzrok kiedy staram się go pochwycić i nie komentuje niczego, co robi jej brat. Sprawia, że jeszcze bardziej mam ochotę zaszyć się w jakimś kącie i płakać.
       Kiedy mam odstawić śmietnik na jego poprzednie miejsce, drzwi pokoju nagle się otwierają i do środka wchodzi Colt. Tym razem bez motocyklowej kurtki, nadal w czarnych dżinsach i ciężkim obuwiu. Ma poważną minę i lekkie worki pod matowo-czarnymi oczami. 
       - Rose, ktoś chciałby z tobą porozmawiać. – Burczy dość niezadowolony, że robi za posłańca. 
       Za dobrze go znam. Drgający mięsień na jego ramieniu i zaciśnięta szczęka mówią mi wszystko o stanie w jakim się chłopak znajduje. Jest zirytowany i nabuzowany, jeszcze krążącą w jego żyłach adrenaliną. 
       - Kto? – Marszczę brwi, nie od razu podchodząc bliżej swojego byłego chłopaka. – Bo to dość nieoczekiwana odmiana. Ktoś chce rozmawiać... A nie milczeć – spoglądam kątem oka na rodzeństwo, które jak jeden mąż spuszcza głowy. 
       Colt unosi jedną brew i też zerka na Maggie i Came’a. Nie odzywa się dopóki nie wraca spojrzeniem do mnie.
       - Nie sądzisz, że milczeniem też można coś przekazać? – Robi mi przejście w progu i puszcza przodem, kiedy decyduję się wyjść z pokoju Logana. 
       W korytarzu chłopak na chwilę kładzie rękę na moim ramieniu i lekko je ściska. Przez równą minutę zdaje mi się, że chce mi coś powiedzieć; coś, co może mieć duże znaczenie. Ale potem, jakby zrozumiał, że to mógłby być błąd, rezygnuje z mówienia i też milczy. Cisza gra w mojej głowie najgłośniejszy koncert, na jakim kiedykolwiek byłam. Tak drażniący...
       Kłamliwe odpowiedzi były by już lepsze niż ich brak. Odcięta od słów, werbalnych przekazów mam ochotę oszaleć. 
       W końcu Colt puszcza moje ramię i zwiesza rękę przy własnym ciele, drugą wskazując mi drogę na schody. Idę w ich kierunku. Kiedy chcę zejść na dół, chłopak kieruje mnie w górę. Marszczę brwi. Na dole słyszę głosy, kroki, szuranie – oznaki życia, których nie ma na wyższym piętrze. Colt tylko unosi podbródek wskazując mi drogę. Łapię za poręcz i krok po kroku pokonuję stopnie schodów, z każdym, wspinając się coraz wyżej.
       - Kto na mnie czeka, Colt? – Pytam w połowie drogi, odwracając się do niego przez ramię. 
       - Nie bój się, Rose – szepcze tylko i sam znika mi z oczu, odchodząc znów w stronę pokoju Logana. Marszczę brwi tak mocno, że aż boli mnie środek czoła. 
       Gdzie zmierzam? Kogo tam zastanę? Kolejnego kłamcę z Gold Feather? Kolejnego dwulicowego mieszkańca? 
       Tak wiele pytań, krążących mi w głowie. Odbijających się od ścian przesączonych ciszą i słowami jednocześnie. 
       Zatrzymuję się przed ostatnim stopniem. Na chwilę. Krótką, nie trwającą dłużej niż ulotne dziesięć sekund. Biorę się w garść na tyle na ile jeszcze daję sobie radę i wchodzę na drugie piętro willi. 
       Długi korytarz w zimowych barwach oświetlają kinkiety z mocnymi elektrycznymi świecami. Wystrój jest jednolity, chłodny, perfekcyjny. Całkowicie odmienny. Wypastowane panele, błękitne ściany. Równo powieszone obrazy. Drzwi w idealnie dopasowanym odcieniu. Jedne, drugie, trzecie i kolejne! Żadnych różnic. Tylko te na końcu są ciemniejsze, większe, bardziej masywne i tajemnicze. I są uchylone. Widzę fragment czyjegoś prochowca, zbliżając się z każdym niepewnym krokiem. 
       Przystaję dwa metry od drzwi. Mam ostatnią szansę na ucieczkę, pozostając jeszcze w miarę niezauważoną. Kiedy już mam odwrócić się na pięcie i stchórzyć, drzwi do pokoju – a raczej wielkiej sali – otwierają się na roścież. W progu staje nieznany mi mężczyzna w ciężkim płaszczu. Mierzy mnie czujnym spojrzeniem, krzywiąc się lekko na widok moich żółtych oczu. Czuję się skrępowana i może lekko poirytowana tym znaczącym wyrazem twarzy odnoszącym się do koloru moich tęczówek. 
       - Miałam tu przyjść... – Mamroczę nie bardzo wiedząc czy dobrze zrobiłam, w ogóle wchodząc na to piętro. – Colt... – Zaczynam, ale mężczyzna unosi jedną rękę i ucisza mnie, samemu znikając w głębi sali. 
       Teraz to ja się krzywię, nie bardzo wiedząc co mam zrobić w tej sytuacji. Rozglądam się, raz zerkając za siebie. Korytarz jest pusty, a do schodów wcale nie jest tak daleko... Gdybym teraz zaczęła biec...
       - Wchodź – drgam kiedy mężczyzna w prochowcu wraca i robi mi miejsce w progu. 
       Niepewnie robię krok do przodu i przechodzę obok niego. 
       - Nie ugryzę cię – żartuje nieznajomy bez krzty rozbawienia. Posyłam mu niepewny, krótki uśmiech. 
       Unoszę spojrzenie znad własnych butów, kiedy jestem już w środku. Rozglądam się po pomieszczeniu dużym jak połowa piłkarskiego boiska. W przeciwieństwie do jasnego korytarza, pokój jest ciemny. Pomalowany na brązowo, z szorstkim dywanem pokrywającym podłogę. Na środku stoi okrągły stół jak w        Legendzie o Królu Arturze, a na jego blacie gromadzą się mapy, plany i zapisane kartki papieru. 
       Marszczę brwi podchodząc nieco bliżej. Po za stołem, w pokoju stoją gabloty wtulone w każdą ze ścian, oprócz tej, na której zamontowano łazienkowe drzwi. Za szkłem mogę dostrzec sztylety, staroświeckie pistolety na proch, kule wykonane, chyba, ze srebra i parę portretów. Są tam też mapy i coś, co przypomina ogromne, wilcze kły. Na ich widok przechodzi mnie paskudny dreszcz. 
       Całe to miejsce emanuje nieprzyjemną, mroczną aurą. Aby ukryć przed dziwnym mężczyzną drżenie własnych rąk, wkładam je głęboko w kieszenie podartych dżinsów. 
       Rozglądam się dalej, w końcu stając przy olbrzymim meblu na środku pokoju. Spoglądam na rozłożoną na nim mapę. Przedstawia lasy Gold Feather z lotu ptaka. Obok niej leży następna, na której ktoś, czerwonym markerem, wytyczył granice miasteczka. Były większe niż przypuszczałam. 
       Jeszcze przez chwilę przyglądam się mapom, zanim leżąca pod jedną z nich, kartka papieru nie zwraca mojej uwagi. Wyciągam jedną rękę z kieszeni i delikatnie ciągnę za róg dokumentu... Na odwrocie zaznaczono czyjeś inicjały... A ja wiem czyje.
       - Nie możliwe... – szepczę do siebie.
       - Co cię tak dziwi, kochanie? – Słyszę, nieco zniekształcony przez czas, głos własnej babci. 
       Wolno odwracam się w kierunku drzwi, przez które sama tu weszłam. Kobieta stoi tam, wsparta na lasce dziadka. Tej z wilczą głową wyrzeźbioną na końcu. Nie wygląda tak, jak podczas naszych odwiedzin w Londynie. Kwiecistą podomkę zastąpiły sprane dżinsy i koszulka należąca do mojej matki. Na ramionach staruszki wisiał czarny prochowiec, podobny do tego, który miał na sobie dziwny mężczyzna. 
       W ciągu całego mojego życia, zaskakiwano mnie naprawdę wielokrotnie. W ciągu tego szalonego miesiąca, pobito rekord... Ale dziś... Dzisiejszy dzień nie mieścił się w żadnej skali.
       - Nie wiesz co powiedzieć? – Babcia unosi brwi i podchodzi bliżej stoły, przy którym sama się znajduję. 
       - Zgadłaś... – Szepczę. 
       Mam ochotę zażądać wyjaśnień, krzyczeć, może nawet szarpnąć własną babcią! Ale nie mogę. Nie mogę nic, po za tępym wpatrywaniem się w jej białe włosy, spięte w idealny kok na czubku głowy. 
       Czuję jak powoli odchodzą ze mnie siły. Podpieram się o stół i spuszczam głowę, drugą ręką łapiąc się za przyspieszające serce. 
       - Nie dziwię ci się, Rose. Mówiłam Lydii już wielokrotnie, by w końcu przestała udawać... 
       - Co? – Unoszę głowę i spoglądam w brązowe oczy Oleny Larouse. – Moja matka? O czym ty mówisz...
       Babcia wzdycha ciężko i spogląda za siebie, znacząco machając laską w kierunku drzwi. Mężczyzna, który do tej pory nam towarzyszył, kiwa głową i cicho wychodzi z sali, zamykając za sobą masywne drzwi. 
       - Usiądźmy, Rosi i wszystko ci wyjaśnię. – Olena stąpa po dywanie, na którym robią się wgniecenia po jej lasce. Kieruje się do dwóch krzeseł, ustawionych w kącie pokoju. 
       Kiedy siada na jednym z nich, zachęcająco kiwa na mnie palcem. Krzywię się lekko, czując trochę jak pies przywoływany przez pana. 
       Po chwili podchodzę niepewnie do babci i siadam naprzeciwko niej. 
       - Co zamierzasz mi wyjaśnić? To, dlaczego czuję się niedoinformowana, czy sytuację, w której się obecnie znajdujemy? - Pytam, ale Olena ucisza mnie tym samym gestem, którym na początku kazał mi milczeć dziwny mężczyzna w prochowcu. 
       - Niewiarygodne jak bardzo przypominasz mi swoją matkę za czasów młodości – zaczyna zupełnie od czapy. – Powiem ci to samo co jej, kiedy próbowała na mnie wpłynąć... Rose, milcz i słuchaj, to możliwe, że sytuacja wyda ci się mniej skomplikowana. – Uśmiecha się do mnie, ale dla mnie, wykrzywienie jej ust jest protekcjonalne i chłodne. Jak u policjantki, przesłuchującej podejrzanego. –  Wszystko zaczęło się od dwóch braci, poczętych z tego samego ojca, lecz różnych matek. Obaj byli niezwykle urodziwi, lecz intelektem jeden przewyższał drugiego. Starszy brat słuchał swego ojca i respektował narzucane przez niego zasady. Młodszy trzymał się blisko matki i obawiał się drugiego rodzica. Kiedy wybił osiemnasty rok starszego brata; wraz z ojcem wyruszył na swoje pierwsze, dorosłe polowanie. Nie wrócił z niego. Ojciec opuścił młodszego brata i jego matkę równe dwa dni po utracie starszego syna. Kobieta wychowywała młodszego brata najlepiej jak potrafiła, a w dzień jego osiemnastych urodzin i jednoczesnego ożenku z córką kowala, poprosiła ojca narzeczonej swojego syna o wykonanie miecza. Przyniosła do kuźni grudę cennego metalu i kazała kowalowi nie wzmacniać go żelazem. Po ceremonii, wręczyła miecz młodszemu synowi i powiedziała, żeby miał go przy sobie, w czasie nocy poślubnej. Zaintrygowany prośbą matki syn, przystał na jej słowa i w czasie nocy, położył miecz obok łóżka. O północy obudził go dźwięk tłuczonego szkła. Złapał za rękojeść miecza w chwili, w której jego starszy brat pochylał się nad jego żoną. Zaskoczony i do pewnego stopnia przerażony jego widokiem, uniósł miecz, każąc się bratu odsunąć. Oczy starszego brata płonęły złotym płomieniem do czasu, aż w sypialni nowożeńców pojawił się również ojciec braci. Zaczął namawiać młodszego syna, by wraz z nim i bratem wyruszył w przeznaczoną mu podróż. Nie zgodził się. Zdenerwowany ojciec, nakazał starszemu bratu przytrzymać młodszego, a sam zgwałcił jego żonę, po wszystkim jak zwierzę, przegryzając jej gardło... Nazwał to odzobowiązaniem. Bez żony, nic nie trzymało młodszego brata... Ale wspomniałam już, że jeden przewyższał inteligencją drugiego. Następnej nocy, po pochówku swojej żony, młodszy brat zaczaił się na starszego w lesie, który stał się jego domem. Odciął bratu głowę za pomocą miecza, podarowanego mu przez matkę. Następnym był ojciec, którego nie udało mu się niestety znaleźć. Młodszy syn jednak nie chciał darować straszliwej zbrodni, jakiej jego ojciec dopuścił się na niewinnej dziewczynie. Polował na niego długo, po drodze ucząc chętnych jak należy rozprawiać się z bestiami pokroju jego ojca i brata...  Sam siebie nazwał Łowcą Wilkołaków...  – Babcia milknie na chwilę, spoglądając na mnie. Najwyraźniej chce się doszukać jakiejkolwiek reakcji. Nie zawodzi się. Moje uchylone usta i otwarte szeroko oczy, widać zachęcają ją do kontynuacji.
       - To tylko skrócona historyjka, Rose... Całość jest o wiele mroczniejsza, ale nie chcę zawracać ci głowy, starymi podaniami. Potraktuj to jako wstęp do prawidłowej opowieści. Widzisz, młodszy brat był pierwszym człowiekiem, który odważył się stawić wyzwanie istocie, uważanej za silną i niebezpieczną. Był założycielem tego, co w legendach i mitach nazywa się Bractwem Łowców. Był łowcą wilkołaków, szkolącym swoich zastępców. Rodzina moja, czyli także Lydii  i po części twoja, jest jedną z licznych i najwcześniejszych, szkolonych w tym samym celu... Zabijamy wilkołaki, ale jesteśmy znacznie łaskawsi niż nasi pobratymcy, czy przodkowie. My dajemy im wybór. Nie atakujemy, póki oni nie atakują. Twoja matka również była szkolona, ale zawiodła nas, zawalając naprawdę prostą misję... 
       Nie wiem co powiedzieć, ale Olena chyba nie życzy sobie z mojej strony jakiegokolwiek komentarza, po prostu mówi dalej.
       - Czasami staramy się wpłynąć na niektóre stada. Jednym z takowych była Wataha Północy. Swoją drogą nigdy nie zrozumiem nadawania nazw... zgrai zwierząt... – prycha zniesmaczona, a ja się krzywię – Ale mniejsza z tym. Kilkanaście lat temu, twoja matka wyjechała z Londynu do Ameryki... Miała proste zadanie; zyskać zaufanie alfy i stać się opiekunem stada. W połowie się jej udało. Została opiekunem, ale chyba przeceniłam jej... Możliwości. Z czasem przestała nas o czymkolwiek informować, a po pewnym czasie... Wróciła. Nie sama. Wzięta przez Ronald’a Summers’a. Wilka betę... Pobrali się w Anglii bez naszej zgody.        Kiedy dowiedzieli się o tym inni... Zażądano rekompensaty za zdradę. Lydia i Ron oczywiście uciekli! Wrócili z powrotem na nieprzychylne im ziemie. Zamiast stawić czoła konsekwencjom własnej podłej miłości... Chroniłam ją ile mogłam, ale sama też nie rozumiałam jej... zauroczenia. Wilki mogą być atrakcyjne dla ludzi, ale łowcy powinni umieć się im oprzeć... – Olena poprawia się na swoim krześle, przekładając laskę z wilkiem na drugą stronę siedziska. 
       - Może po prostu się kochali? – Szepczę, wreszcie przypominając sobie jak używać języka. 
       - Nawet jeśli... Nie powinni. Niedługo po tym jak wyjechali, doszła nas wiadomość, że Lydia jest z tobą w ciąży. W każdej innej sytuacji, cieszyłabym się z wnuczki, ale nie mieszańca. – Au. Chcę złapać się za serce, bo naprawdę zabolały mnie słowa babci. – Zrozum, Rose. Dziecko człowieka i wilka ma dwie drogi... Albo zostanie wilkiem, albo dobrym łowcą. Znając swoją córkę wiedziałam, że nie zechce dla ciebie ani jednego, ani drugiego, a Ronald... Ronald wzbudzał we mnie odrazę. Mogłam jedynie gdybać, jakiego losu On dla ciebie zechce... Zaskoczeniem była dla mnie wiadomość, że o niczym ci nie powiedzieli. Zaczęli żyć, jak gdyby od zawsze byli normalni. Tak jakby Ron był człowiekiem, a ty zwykłym dzieckiem.
       Mrużę oczy. 
       Jestem normalna! Mój ojciec też był normalny! 
       - Dlaczego... Nie powiedzieli mi o wujku? – Pytam nieco drżącym głosem. 
       - Nie nazywaj tego bydlęcia swoją rodziną. Rasmus owszem, jest bratem twojego ojca, ale w niczym go nie przypomina. Tak jak Ronald robił wszystko, by utrzymać neutralną pozycję Gold Feather i siebie jako człowieka, tak Rasmus wzmagał w sobie wilczą zachłanność i niebezpieczną naturę. Odkąd siłą przejął Watahę Północy, stał się głównym celem Łowców. 
       Unoszę ręce i kładę je na głowie. Zaciskam palce na włosach, jakby te informacje były dla mnie bolesne. Są. W pewien sposób, boli mnie cała historia, której nie znałam przez tyle lat... 
       W tej chwili drzwi do sali otwierają się z łoskotem i do środka wpada czterech mężczyzn ubranych na czarno.
       - Musimy z tobą pomówić, Oleno – mówi jeden z nich, zerkając na mnie znacząco. 
       - Oczywiście. Rosie... – Babcia sięga do mnie i kładzie rękę na moim kolanie. – Mogłabyś nas zostawić? Wróć do przyjaciół i odpocznij. 
       Chcę się sprzeciwić, ale babcia zaciska rękę mocniej na moim kolanie. Kiwam głową. Wstaję z krzesła i mijam mężczyzn w drodze do drzwi. 
       Kiedy wychodzę z sali, drzwi za mną automatycznie się zatrzaskują. Idę przez zimny korytarz i schodzę po schodach z jeszcze większym mętlikiem w głowie. 
       Stojąc przed drzwiami pokoju Logana, waham się przez chwilę z ich uchyleniem. Dopiero kiedy z środka dochodzi mnie dźwięk przypominający walące się na podłogę ciało, łapię za klamkę i napieram na przeszkodę całym ciałem. 
       Otwieram szerzej oczy widząc leżącego bez przytomności Colta i Maggie ściskającą w rękach sporą doniczkę.
       Logana nie ma w pokoju. 
       - Co ty robisz?! – Krzyczę na Maggie i podbiegam do Colta. Tył jego głowy jest rozcięty. – Gdzie jest Logan?!
       - Rose... Camerot zabrał Logana do samochodu. Jedziemy po Robina... 
       Unoszę skołowane spojrzenie na przyjaciółkę. 
       Tego się nie spodziewałam...





_____________________________________________________________
Miło wrócić po tak długiej nieobecności i zorientować się, że czytelnicy mnie nie opuszczają (Tak patrząc na obserwatorów, bo jak z tym jest naprawę, to przekonam się po komentarzach). Wybaczcie mi. Stałam w miejscu od dłuższego czasu, pozbawiona jakiejkolwiek weny i motywacji. Ale wróciłam! I miejmy nadzieję, że więcej nie przeżyję takiego zastoju myślowego. Rozdział dłuższy niż poprzednie, bardziej... Napakowany. Miejmy nadzieję, że niczego nie schrzaniłam i czytać będzie się tak samo miło jak poprzednie rozdziały. Przepraszam za nierówne akapity, ale mam do wyboru takie pijane, albo ich brak. A chyba lepiej jak są. Następny rozdział - o ile się wyrobię -  pojawi się za tydzień w podobnych godzinach. W razie czego, proszę czytać informacje po lewej :) 
Dziękuję każdemu, kto został aż do teraz :* I czekam na wasze opinie, tyczące się nowego rozdziału. 

24 komentarze:

  1. Po miesiącu czekania, mogłem się spodziewać, że będzie długi :)
    Przyjemny rozdział. Przynajmniej wyjaśniło się kilka tajemnic i sekretów. Ale jak każdy dobrze wie, dawne grzechy rzucają długie cienie, a kiedy jest ciemno i przychodzą duchy można ujrzeć wiele rzeczy. Sztuką jest rozróżnić co jest wspomnieniem, co myślą a co nocną marą. Wiele światów krąży w przestrzeni, a kiedy się zbliżają do siebie a nawet stykają, powstają sny :) Najważniejsze jest to, by umieć opisać swój sen z innego świata.
    Pisz dalej, nawet jeśli twoje sny się zmienią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za kolejny poetycki komentarz. Ostatnio mało mam snów i zatracam się w sobie jeśli chodzi o postrzeganie któregokolwiek ze światów.

      Usuń
  2. Ten rozdział dużo wyjaśnia. Coś mi się właśnie tak wydawało że Rose jest mieszańcem :D Rozdział jak zawsze świetny i już nie mogę się doczekać kolejnego

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rose owszem, jest mieszańcem... Ale co dalej?
      Nie wszystko jest takie jakim może się wydawać tak podpowiem i jeśli nie schrzanię nic, to może jeszcze zaskoczę.

      Usuń
  3. ooo...!!!! oni ida ratować Robina ! Super.. zaskoczyłaś mnie pozytywnie...
    już nie moge się doczekać następnego rozdziału... dodaj jak najprędzej ! Genialny rozdział ! (y)

    OdpowiedzUsuń
  4. genialny rozdział czekam na następny.

    OdpowiedzUsuń
  5. Przez przypadek natchnęłam się na twojego bloga i nie żałuje.
    Rozdziały są genialne, czyta się je z lekkością.
    Masz talent i to widać.
    Jeżeli chodzi o ten rozdział jest super i czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Zawsze miło mi czytać takie komentarze od nowych czytelników :)

      Usuń
  6. Wspaniale, że wróciła ci wena <3
    Rozdzialik wyszedł ci cudownie. Trzymam kciuki abyś na pisanie rozdziałów umiała znaleźć mnóstwo czasu i weny :-)

    Zapraszam do siebie ---> http://tale-of-untruth.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Strasznie długo to trwało... Już myślałam że porzuciłaś bloga.
    Czy ten cały Camerot, czy jak mu ta, obmacowuje mojego Logana?! O___O Wcale mi się to nie podoba! Ale dobrze, że wracają po Robina :D
    Mam nadzieję, ze do następnego rozdziału nie będzie trzeba tyle czekać.
    Weny, weny i jeszcze raz weny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie porzucę czegoś, co pomaga mi nie myśleć o rzeczywistości :) Po za tym ja też nie lubię się spóźniać ale czasami to siła wyższa :<
      Obmacywuje? XD Ooook...
      Też mam nadzieję, że nie będę musiała przekładać.

      Usuń
  8. Wydaje się jakbyś się zmuszała do pisania. Nowy rozdział w miesiąc? Trochę długo. Ale rozumiem, że szkoła :)
    Wiele to wyjaśnia, choć przyznam że to było do przewidzenia. Choć zaskakująca była pomoc Meg i jej brata. Ogólnie fajny rozdział.
    Weny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmuszam się do zaczynania xD Nigdy nie lubiłam zaczynać, nie zależnie czy to prawdziwy początek całej opowieści czy kolejnego rozdziału. Pomysłów jest albo za dużo, albo za mało i tak to wychodzi.
      Szkoła to zło z tego względu, że teraz bliżej jest zakończenia roku i więcej sprawdzianów mam niż wcześniej. W następnym tygodniu mam siedem. Po dwa w niektóre dni. I nawet jak się sprzeciwiamy, nauczyciele tłumaczą to tym, że jest mało czasu.

      DO PRZEWIDZENIA?! To ja tu się staram, żeby było zaskoczenie... T_T

      Usuń
  9. Rozdzial ciekawy. Powoli sie wszystko wyjasnia. Ale zeczywiscie pomoc Mag i brata były zaskoczeniem ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Kocham tą historię! Jest bardzo wciągająca i świetnie napisana. Gratuluje talentu, pomysłu i takich chęci do pisannia. Życzę dalszej weny, chęci i czasu do pisania. Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział ;3

    OdpowiedzUsuń
  11. Dzisiaj przeczytałam wszystkie rozdziały, ale było warto. Kiedy kolejny? Ja chce już! :))))

    OdpowiedzUsuń
  12. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  13. kocham to opowiadanie

    OdpowiedzUsuń
  14. Kolejny rozdzial przewiduje gdzies tak na dlugi weekend. Mozliwe ze 22 sie pojawi ^^ Dziekuje za komentarze!

    OdpowiedzUsuń
  15. Trafiłam na to opowiadanie niedawno, i wszystko pochłonęłam od razu. Po prostu uwielbiam tą historię ;) I czekam na następny rozdział :p

    OdpowiedzUsuń
  16. Niedawno znalazłam tego bloga i chyba się zakochałam ;) cudownie piszesz ... Będę tu zaglądać i czekać z niecierpliwością na nowy rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
  17. Kiedy kolejny rozdział?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisze się w bólach, bo brak mi skupienia i do tego opiekuję się szczeniaczkiem T__T

      Usuń

Komentuj szczerze, kulturalnie i nie bój się wytykać mi błędów ;)