Moje ciało toczy się szybko skalistym zboczem w dół jaru. Czuję jak ostre kamienie rozdzierają mi skórę, a wystające korzenie drzew odciskają na niej sine ślady. Rękoma staram się ochronić twarz. Przez całą drogę klnę w myślach na siebie i swoją matkę.
Kiedy zbocze łagodnieje i spadek się kończy jestem wdzięczna naturze, że i tu nie poukładała z kaprysu ostrych kamieni.
Zamiast nich czuję pod sobą zimne błoto oblepiające mi włosy i podarte ubrania. Z trudem unoszę ciało na wyprostowanych rękach. Na czworakach przesuwam się do przodu, by wyjść z kałuży. Kręci mi się w głowie przez co tracę orientację. Nie wiem już, w którą stronę się wlokłam.
Jedną z rąk natrafiam na coś ostrego i z jękiem upadam znów w błoto. Przekręcam się na plecy. Wszystko mnie boli, choć to i tak mała cena za upadek z takiej wysokości.
Odwracam głowę w stronę skalnej ściany, by zobaczyć skąd dokładnie zostałam zepchnięta. Postać rudowłosej wilczycy majaczy na wysokości może piętnastu metrów wzwyż. Jej obraz rozmazuje mi się przed oczami i zlewa z ciemnymi konarami obserwujących drzew.
Po chwili wszystko kręci się i zlewa w jedną, wielką, czarną plamę.
Czuję czyjś oddech na twarzy. Odór krwi, nakazuje mi przestać oddychać. Zaciskam mocno powieki, jakby to miało w czymś pomóc. Jeśli teraz przyjdzie mi zginąć to świetnie... Jest szansa, że w czasie największej katastrofy już mnie tu nie będzie.
Tak bardzo samolubna myśli i tak bardzo nielogiczna...
Słyszę jak bestia otwiera paszczę i czekam na ból, który wiem, że zaraz nadejdzie. Coraz mocniej zaciskam powieki.
Kiedy słyszę odbezpieczaną broń i strzał otwieram oczy. Cielsko rudego wilka wije się obok mnie w konwulsjach. Mimo braku sił ruszam nogami i rękoma, by znaleźć się choć trochę dalej od umierającej bestii. Spoglądam na strzelca, kiedy podchodzi i dobija wilka pakując mu kolejną kulę w łeb.
Chcę wstać. Najbardziej na świecie chcę mieć siłę, by stąd uciec. Chłopak wkłada mi ręce pod pachy i pomaga stanąć. Szarpię się.
- Uspokój się, Rose! – Colt obejmuje mnie mocniej, przez co prawie wypuszcza pistolet z ręki. Przestaję się wiercić, mój strach mija...
- Colt! – piszczę, cholernie ochrypnięta. Tulę się do niego, wdzięczna, że tu jest. Przez chwilę chcę nawet głupio przeprosić, choć tak naprawdę nie wiedziałabym za co. Ktoś tu jest. On tu jest.
Zanim zdaję sobie sprawę, że płaczę, mój były chłopak ociera mi łzy za pomocą kciuka i patrzy na mnie ostro.
- Jesteś najbardziej nieodpowiedzialną osobą jaką znam... A znam jeszcze siebie – Mamrocze niezadowolony. Mimo surowości z jaką na mnie patrzy wiem, że właśnie poczuł pewną ulgę. Taką jaką i ja poczułam uświadamiając sobie, że to on.
- Wiem, głupio zrobiłam.
- Głupio to za mało powiedziane, Rose. Jesteś chyba najgorszą osobą, która mogła pomyśleć, że zrobi akcję jak w filmach i sama wszystkich ocali. Po co się tam pakowałaś? Po co uciekałaś z fortecy? Łowcy zapewniliby ci ochronę i wszystko skończyłoby się szybciej...
- Łowcy zabiliby Robin’a – bronię się.
- Jednego kundla mniej – burczy. – Następnym razem, stawiając na szali swoje życie i życie wilkołaka, zastanów się trzykrotnie co wybierzesz.
- Teraz chcesz mnie moralizować? – Odsuwam się od niego i mrużę oczy. Poprzedni zachwyt jego osobą mija bezpowrotnie. – To, że ty o nikogo nie dbasz nie znaczy...
- Dbam o ciebie, Rose! Gdyby było inaczej, nie odebrałbym telefonu od Maggie.
Zaciskam zęby i odwracam od niego wzrok.
- Dzięki za ratunek. – Wyduszam z siebie. – Ale to niczego nie zmienia, idę po Robina. – Mówię twardo, choć wiem jak głupio i dziecinnie to brzmi.
Colt patrzy na mnie chwilę, a potem śmieje się ponuro.
- Nie jesteś w stanie ustać bez mojej pomocy... Idziesz po wilkołaka w czasie pełni księżyca? Powodzenia – prycha.
Nienawidzę kiedy to robi. Kiedy przypomina mi jak nielogicznie potrafię czasem myśleć.
- Więc idziemy po niego razem...
- I jak mnie do tego zmusisz, mała? - Colt zbliża twarz do mojej twarzy, rzucając mi jawne wyzwanie.
Zanim odpowiadam, z krzaków nieopodal nas wychodzą dwie postacie. Wzdrygam się, przez półmrok nie rozpoznając ani jednej.
- Przestań się bawić i pomóż jej iść jak bardzo tego chce, braciszku – Adam zapala papierosa i przez chwilę widzę jego okaleczoną twarz w płomieniu zapalniczki. Obok niego kuleje Logan.
Wzdycham z ulgą.
W tej chwili dyskusja się kończy, bo Logan szepcze coś do Adama i wskazuje na niebo.
- Ruszcie dupy! – Nakazuje starszy Everett.
Colt patrzy na brata z nienawiścią i obraca mnie. Zarzucając moją rękę na swoją szyję, obejmuje mnie w pasie i w ten sposób pomaga mi kuleć wraz z nim.
Adam prowadzi, obok niego ewidentnie zmęczony człapie Logan, a na samym końcu idziemy ja i Colt.
- Robin jest w kopalni... Widziałam go i...
- Kiedy go widziałaś Rose? – przerywa mi Adam – Przed czy po tym jak wylądowałaś na dole tego jaru? Wiesz w ogóle ile czasu leżałaś w tym błocie?
- Kilka mi...
- ...godzinę, Rose, więc zamknij się i po prostu idź – Adam zdaje się niezadowolony z mojego wybryku i prawdopodobnie także i ze swojej pomyłki co do lokalizacji stada.
Nie odzywam się więcej, przyjmując do wiadomości, że naraziłam na szwank nie tylko swoje życie, ale też plan Adama, zdrowie Logana i przyszłość całego Gold Feather.
Jest mi z tym cholernie źle, ale nie cofnę czasu, by przekonać się, co zmieniłyby moje lepiej podjęte decyzje.
Noc zapada nieubłaganie i ze strachem, cała nasza czwórka obserwuje zegarki, śledząc upływające minuty do czasu wzejścia księżyca. Nagle się zatrzymujemy. Adam unosi rękę nakazując nam ciszę. Przez chwilę słyszymy tylko huczenie sowy i szum drzew poruszanych silniejszymi podmuchami wiatru.
Zaraz jednak przez las przebija się czyjś jęk. Żałosny i głośny, narastający wraz z odgłosem warczenia i śmiechu.
Wymieniam spojrzenia z Logan’em. Adam ruchem ręki skłania nas do schylenia głów i zgiętego posuwania się na przód.
Wychodzimy zza bliźniaczo rosnących dębów i przyklękamy w niewielkim wgłębieniu terenu.
Na pustej polanie otoczonej drzewami i czymś w rodzaju kamiennych „kolumn” stoi równa połowa stada Rasmus’a.
On sam siedzi pomiędzy dwoma menhirami po prawej stronie, na czymś co wygląda jak misternie ułożony ołtarz z drewna i kamieni. Ze zwycięską miną przygląda się torturom jakim wilki poddają Robin’a.
Wstrzymuję oddech widząc jęczącego Gellesa zwijającego się z bólu na ziemi. Chłopak jest całkowicie nagi i spocony. Co rusz wbija palce w miękką ziemię, a kiedy próbuje wstać, dwaj mężczyźni krążący wokół niego posyłają chłopaka znów na ziemię. Inni członkowie tej chorej zabawy, rzucają w Robin’a wszystkim co znajdą pod ręką.
Zaciskam palce na ramieniu Colta.
- Trzeba coś zrobić... – szepczę, ale zostaję uciszona.
- To jakaś chora zabawa? – Adam zwraca się do Logan’a. – Nigdy nie widziałem, by stado traktowało tak jakiegokolwiek pobratymce.
- Robin w ich uznaniu jest słabym wilkiem, który wszedł na ich ziemię bez pozwolenia...
- Gold Feather nie należy do nich – sprzeciwił się Colt.
- Według Rasmus’a jego stado ma do tej ziemi prawo – wtrącam. – Co wilkołaki robią z kimś kto... wszedł na ich ziemię bez pozwolenia? – pytam patrząc na pobladłego Logan’a. Widać dla wujka Robin’a, widok tortur jakim chłopak jest poddawany jest ponad jego siły.
- Zabijają – odpowiada mi słabo.
Adam spogląda na mężczyznę i kładzie mu rękę na ramieniu w dość intymnym porozumieniu.
- Nie dziś... – mówi pewnie i spogląda na swojego brata i na mnie. – Kiedy spodziewać się interwencji łowców? – pyta.
- Po wzejściu księżyca.
- To za długo. Potrzebny nam plan B. Masz z sobą coś oprócz tego marnego pistoleciku, bracie?
- Mój pistolet jest całkiem dużego kalibru – Colt uśmiecha się wrednie i zaraz sięga do kieszeni, na chwilę zdejmując sobie moje ramię z szyi. – Mam jeszcze rozbłystniki.
- No i mamy plan B. – Adam uśmiecha się pewnie, choć jego oczy zdradzają, że plan wcale nie musi być tak dobry...
Po uzgodnieniu wszystkiego w tempie ekspresowym, ja, Logan, Colt i Adam zajmujemy swoje stanowiska. Adam i Colt oddalają się od nas, ale nie na tyle, byśmy wraz z Logan’em stracili ich z oczu.
Kurczowo zaciskam palce na przedramieniu Angelstone’a.
- Przepraszam – mówię cicho.
- Za co? – Mężczyzna jest zdziwiony.
- Za to, że zepsułam nasz pierwotny plan, że nie posłuchałam, że przeze mnie Robin jest teraz w kiepskiej sytuacji – krzywię się. Chciałabym zapłakać, bo wszystko to co się dzieje, nagle mnie przerasta.
- Nie twoja wina... Czasami pewne zdarzenia... Mają miejsce, bo tak Nic się na to nie poradzi. Złe rzeczy po prostu się dzieją. I tyle – odpowiada słabo.
- Dobrze się czujesz?
- To przez pełnię... I przez to jak czuje się Robin... Po prostu słabnę kiedy i on traci siły. To mniej więcej tak działa. Na szczęście tylko podczas tej pierwszej pełni.
Kiwam głową na znak, że zrozumiałam. Żadne z nas już się nie odzywa. Oboje śledzimy wzrokiem poczynania braci Everett’ów.
Zbieram w sobie siły. Adrenalina napędza mnie do działania i każde ignorować ból. Czuję swoją gotowość.
Pierwszy rozbłysk ma miejsce z lewej strony, po nim następuje ogłuszający wilkołaki huk i cisza. Głowy zebranych na polanie odwracają się w tamtą stronę.
Kolejny rozbłysk następuje z prawej.
Rasmus zeskakuje z ołtarza i węszy w powietrzu.
- Sprawdźcie to! – warczy na kilku chłopaków posyłając ich w głąb lasu.
Alfa rozgląda się bacznie, a tortury zostają przerwane. Jeszcze trzy rozbłyski. Rasmus podchodzi do Robina i zapina mu na szyi metalową obrożę. Nakazuje czuwać dwóm wilkołakom i sam biegnie w głąb lasu.
- Co ze strażą?
- Spokojnie... Jeszcze chwila...
I rzeczywiście, wilkołaki odbiegają, choć nie bardzo wiem dlaczego. Spoglądam na Logan’a.
- Są gwizdki na psy i są na wilkołaki... Chodź
Wychodzimy zza drzew i już biegiem pokonujemy dystans dzielący nas od Robin’a. Chłopak krwawi, ale o dziwo wydaje się w dobrej kondycji.
Unosi głowę kiedy go dotykam. Zielony kolor jego tęczówek ustąpił przerażająco dzikiemu złotu.
- Rose... – wychrypiał warkotliwie. Zaraz jednak warkot zamienił się w jęk – to tak piekielnie boli..
- Jestem tu, Robs – Logan uklęknął przy krewniaku, łapiąc za obrożę i starając się zerwać ją z szyi chłopaka. – Jestem, słyszysz?!
- Uciekajcie... – chrypi.
Podczas gdy Angelsone męczy się z obrożą ja patrzę w niebo i zamieram. Księżyc właśnie przebił się przez korony drzew i powoli zmierzał do zajęcia centralnego punktu na nocnym nieboskłonie.
- Czas ucieka!
- Nie, serio? – słyszę warkot za sobą, a potem czuję jak ktoś mocno łapie mnie za włosy i ciągnie w tył.
Kiedy zbocze łagodnieje i spadek się kończy jestem wdzięczna naturze, że i tu nie poukładała z kaprysu ostrych kamieni.
Zamiast nich czuję pod sobą zimne błoto oblepiające mi włosy i podarte ubrania. Z trudem unoszę ciało na wyprostowanych rękach. Na czworakach przesuwam się do przodu, by wyjść z kałuży. Kręci mi się w głowie przez co tracę orientację. Nie wiem już, w którą stronę się wlokłam.
Jedną z rąk natrafiam na coś ostrego i z jękiem upadam znów w błoto. Przekręcam się na plecy. Wszystko mnie boli, choć to i tak mała cena za upadek z takiej wysokości.
Odwracam głowę w stronę skalnej ściany, by zobaczyć skąd dokładnie zostałam zepchnięta. Postać rudowłosej wilczycy majaczy na wysokości może piętnastu metrów wzwyż. Jej obraz rozmazuje mi się przed oczami i zlewa z ciemnymi konarami obserwujących drzew.
Po chwili wszystko kręci się i zlewa w jedną, wielką, czarną plamę.
Czuję czyjś oddech na twarzy. Odór krwi, nakazuje mi przestać oddychać. Zaciskam mocno powieki, jakby to miało w czymś pomóc. Jeśli teraz przyjdzie mi zginąć to świetnie... Jest szansa, że w czasie największej katastrofy już mnie tu nie będzie.
Tak bardzo samolubna myśli i tak bardzo nielogiczna...
Słyszę jak bestia otwiera paszczę i czekam na ból, który wiem, że zaraz nadejdzie. Coraz mocniej zaciskam powieki.
Kiedy słyszę odbezpieczaną broń i strzał otwieram oczy. Cielsko rudego wilka wije się obok mnie w konwulsjach. Mimo braku sił ruszam nogami i rękoma, by znaleźć się choć trochę dalej od umierającej bestii. Spoglądam na strzelca, kiedy podchodzi i dobija wilka pakując mu kolejną kulę w łeb.
Chcę wstać. Najbardziej na świecie chcę mieć siłę, by stąd uciec. Chłopak wkłada mi ręce pod pachy i pomaga stanąć. Szarpię się.
- Uspokój się, Rose! – Colt obejmuje mnie mocniej, przez co prawie wypuszcza pistolet z ręki. Przestaję się wiercić, mój strach mija...
- Colt! – piszczę, cholernie ochrypnięta. Tulę się do niego, wdzięczna, że tu jest. Przez chwilę chcę nawet głupio przeprosić, choć tak naprawdę nie wiedziałabym za co. Ktoś tu jest. On tu jest.
Zanim zdaję sobie sprawę, że płaczę, mój były chłopak ociera mi łzy za pomocą kciuka i patrzy na mnie ostro.
- Jesteś najbardziej nieodpowiedzialną osobą jaką znam... A znam jeszcze siebie – Mamrocze niezadowolony. Mimo surowości z jaką na mnie patrzy wiem, że właśnie poczuł pewną ulgę. Taką jaką i ja poczułam uświadamiając sobie, że to on.
- Wiem, głupio zrobiłam.
- Głupio to za mało powiedziane, Rose. Jesteś chyba najgorszą osobą, która mogła pomyśleć, że zrobi akcję jak w filmach i sama wszystkich ocali. Po co się tam pakowałaś? Po co uciekałaś z fortecy? Łowcy zapewniliby ci ochronę i wszystko skończyłoby się szybciej...
- Łowcy zabiliby Robin’a – bronię się.
- Jednego kundla mniej – burczy. – Następnym razem, stawiając na szali swoje życie i życie wilkołaka, zastanów się trzykrotnie co wybierzesz.
- Teraz chcesz mnie moralizować? – Odsuwam się od niego i mrużę oczy. Poprzedni zachwyt jego osobą mija bezpowrotnie. – To, że ty o nikogo nie dbasz nie znaczy...
- Dbam o ciebie, Rose! Gdyby było inaczej, nie odebrałbym telefonu od Maggie.
Zaciskam zęby i odwracam od niego wzrok.
- Dzięki za ratunek. – Wyduszam z siebie. – Ale to niczego nie zmienia, idę po Robina. – Mówię twardo, choć wiem jak głupio i dziecinnie to brzmi.
Colt patrzy na mnie chwilę, a potem śmieje się ponuro.
- Nie jesteś w stanie ustać bez mojej pomocy... Idziesz po wilkołaka w czasie pełni księżyca? Powodzenia – prycha.
Nienawidzę kiedy to robi. Kiedy przypomina mi jak nielogicznie potrafię czasem myśleć.
- Więc idziemy po niego razem...
- I jak mnie do tego zmusisz, mała? - Colt zbliża twarz do mojej twarzy, rzucając mi jawne wyzwanie.
Zanim odpowiadam, z krzaków nieopodal nas wychodzą dwie postacie. Wzdrygam się, przez półmrok nie rozpoznając ani jednej.
- Przestań się bawić i pomóż jej iść jak bardzo tego chce, braciszku – Adam zapala papierosa i przez chwilę widzę jego okaleczoną twarz w płomieniu zapalniczki. Obok niego kuleje Logan.
Wzdycham z ulgą.
W tej chwili dyskusja się kończy, bo Logan szepcze coś do Adama i wskazuje na niebo.
- Ruszcie dupy! – Nakazuje starszy Everett.
Colt patrzy na brata z nienawiścią i obraca mnie. Zarzucając moją rękę na swoją szyję, obejmuje mnie w pasie i w ten sposób pomaga mi kuleć wraz z nim.
Adam prowadzi, obok niego ewidentnie zmęczony człapie Logan, a na samym końcu idziemy ja i Colt.
- Robin jest w kopalni... Widziałam go i...
- Kiedy go widziałaś Rose? – przerywa mi Adam – Przed czy po tym jak wylądowałaś na dole tego jaru? Wiesz w ogóle ile czasu leżałaś w tym błocie?
- Kilka mi...
- ...godzinę, Rose, więc zamknij się i po prostu idź – Adam zdaje się niezadowolony z mojego wybryku i prawdopodobnie także i ze swojej pomyłki co do lokalizacji stada.
Nie odzywam się więcej, przyjmując do wiadomości, że naraziłam na szwank nie tylko swoje życie, ale też plan Adama, zdrowie Logana i przyszłość całego Gold Feather.
Jest mi z tym cholernie źle, ale nie cofnę czasu, by przekonać się, co zmieniłyby moje lepiej podjęte decyzje.
Noc zapada nieubłaganie i ze strachem, cała nasza czwórka obserwuje zegarki, śledząc upływające minuty do czasu wzejścia księżyca. Nagle się zatrzymujemy. Adam unosi rękę nakazując nam ciszę. Przez chwilę słyszymy tylko huczenie sowy i szum drzew poruszanych silniejszymi podmuchami wiatru.
Zaraz jednak przez las przebija się czyjś jęk. Żałosny i głośny, narastający wraz z odgłosem warczenia i śmiechu.
Wymieniam spojrzenia z Logan’em. Adam ruchem ręki skłania nas do schylenia głów i zgiętego posuwania się na przód.
Wychodzimy zza bliźniaczo rosnących dębów i przyklękamy w niewielkim wgłębieniu terenu.
Na pustej polanie otoczonej drzewami i czymś w rodzaju kamiennych „kolumn” stoi równa połowa stada Rasmus’a.
On sam siedzi pomiędzy dwoma menhirami po prawej stronie, na czymś co wygląda jak misternie ułożony ołtarz z drewna i kamieni. Ze zwycięską miną przygląda się torturom jakim wilki poddają Robin’a.
Wstrzymuję oddech widząc jęczącego Gellesa zwijającego się z bólu na ziemi. Chłopak jest całkowicie nagi i spocony. Co rusz wbija palce w miękką ziemię, a kiedy próbuje wstać, dwaj mężczyźni krążący wokół niego posyłają chłopaka znów na ziemię. Inni członkowie tej chorej zabawy, rzucają w Robin’a wszystkim co znajdą pod ręką.
Zaciskam palce na ramieniu Colta.
- Trzeba coś zrobić... – szepczę, ale zostaję uciszona.
- To jakaś chora zabawa? – Adam zwraca się do Logan’a. – Nigdy nie widziałem, by stado traktowało tak jakiegokolwiek pobratymce.
- Robin w ich uznaniu jest słabym wilkiem, który wszedł na ich ziemię bez pozwolenia...
- Gold Feather nie należy do nich – sprzeciwił się Colt.
- Według Rasmus’a jego stado ma do tej ziemi prawo – wtrącam. – Co wilkołaki robią z kimś kto... wszedł na ich ziemię bez pozwolenia? – pytam patrząc na pobladłego Logan’a. Widać dla wujka Robin’a, widok tortur jakim chłopak jest poddawany jest ponad jego siły.
- Zabijają – odpowiada mi słabo.
Adam spogląda na mężczyznę i kładzie mu rękę na ramieniu w dość intymnym porozumieniu.
- Nie dziś... – mówi pewnie i spogląda na swojego brata i na mnie. – Kiedy spodziewać się interwencji łowców? – pyta.
- Po wzejściu księżyca.
- To za długo. Potrzebny nam plan B. Masz z sobą coś oprócz tego marnego pistoleciku, bracie?
- Mój pistolet jest całkiem dużego kalibru – Colt uśmiecha się wrednie i zaraz sięga do kieszeni, na chwilę zdejmując sobie moje ramię z szyi. – Mam jeszcze rozbłystniki.
- No i mamy plan B. – Adam uśmiecha się pewnie, choć jego oczy zdradzają, że plan wcale nie musi być tak dobry...
Po uzgodnieniu wszystkiego w tempie ekspresowym, ja, Logan, Colt i Adam zajmujemy swoje stanowiska. Adam i Colt oddalają się od nas, ale nie na tyle, byśmy wraz z Logan’em stracili ich z oczu.
Kurczowo zaciskam palce na przedramieniu Angelstone’a.
- Przepraszam – mówię cicho.
- Za co? – Mężczyzna jest zdziwiony.
- Za to, że zepsułam nasz pierwotny plan, że nie posłuchałam, że przeze mnie Robin jest teraz w kiepskiej sytuacji – krzywię się. Chciałabym zapłakać, bo wszystko to co się dzieje, nagle mnie przerasta.
- Nie twoja wina... Czasami pewne zdarzenia... Mają miejsce, bo tak Nic się na to nie poradzi. Złe rzeczy po prostu się dzieją. I tyle – odpowiada słabo.
- Dobrze się czujesz?
- To przez pełnię... I przez to jak czuje się Robin... Po prostu słabnę kiedy i on traci siły. To mniej więcej tak działa. Na szczęście tylko podczas tej pierwszej pełni.
Kiwam głową na znak, że zrozumiałam. Żadne z nas już się nie odzywa. Oboje śledzimy wzrokiem poczynania braci Everett’ów.
Zbieram w sobie siły. Adrenalina napędza mnie do działania i każde ignorować ból. Czuję swoją gotowość.
Pierwszy rozbłysk ma miejsce z lewej strony, po nim następuje ogłuszający wilkołaki huk i cisza. Głowy zebranych na polanie odwracają się w tamtą stronę.
Kolejny rozbłysk następuje z prawej.
Rasmus zeskakuje z ołtarza i węszy w powietrzu.
- Sprawdźcie to! – warczy na kilku chłopaków posyłając ich w głąb lasu.
Alfa rozgląda się bacznie, a tortury zostają przerwane. Jeszcze trzy rozbłyski. Rasmus podchodzi do Robina i zapina mu na szyi metalową obrożę. Nakazuje czuwać dwóm wilkołakom i sam biegnie w głąb lasu.
- Co ze strażą?
- Spokojnie... Jeszcze chwila...
I rzeczywiście, wilkołaki odbiegają, choć nie bardzo wiem dlaczego. Spoglądam na Logan’a.
- Są gwizdki na psy i są na wilkołaki... Chodź
Wychodzimy zza drzew i już biegiem pokonujemy dystans dzielący nas od Robin’a. Chłopak krwawi, ale o dziwo wydaje się w dobrej kondycji.
Unosi głowę kiedy go dotykam. Zielony kolor jego tęczówek ustąpił przerażająco dzikiemu złotu.
- Rose... – wychrypiał warkotliwie. Zaraz jednak warkot zamienił się w jęk – to tak piekielnie boli..
- Jestem tu, Robs – Logan uklęknął przy krewniaku, łapiąc za obrożę i starając się zerwać ją z szyi chłopaka. – Jestem, słyszysz?!
- Uciekajcie... – chrypi.
Podczas gdy Angelsone męczy się z obrożą ja patrzę w niebo i zamieram. Księżyc właśnie przebił się przez korony drzew i powoli zmierzał do zajęcia centralnego punktu na nocnym nieboskłonie.
- Czas ucieka!
- Nie, serio? – słyszę warkot za sobą, a potem czuję jak ktoś mocno łapie mnie za włosy i ciągnie w tył.
_______________________________________________
Mogę powiedzieć tylko przepraszam, a i tak nie musi być mi wybaczone.
Znów trochę to trwało. Przykro mi z tego powodu. Jednak... Wstawiłam ten rozdział.
Nie jest jeszcze poprawiony, więc nie zrażajcie się jak coś jest nieskładne, niespójne, czy występują błędy. Teraz nie poprawię, bo gonią mnie jeszcze inne sprawy.
Prawda, u ciebie na rozdziały trzeba czasami trochę poczekać ale tak i tak rozdziały są genialne. Dlaczego musisz kończyć w takim momencie?! Nie wiem dlaczego ale chciałabym żeby Rose była wilkołakiem :X haha. Życzę weny i mam nadzieje ze na kolejny rozdział nie będzie trzeba tak długo czekać :*
OdpowiedzUsuńDługo czekałam, aż w końcu się doczekałam. Wspaniały rozdział. Jak ty to robisz, że twoje rozdziały są takie ciekawe i zawsze z chęcią je czytam. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Zastanawia mnie co się wydarzy. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDługo każesz na siebie czekać ale i tak chyba wyszło krócej niż czekanie na poprzedni rozdział.
OdpowiedzUsuńCóż mogę powiedzieć. Przyjemnie by się to czytało siedząc w fotelu i popijając ciepłą herbatę. Fajnie rozwijasz akcje i trzyma to wszystko w napięciu :)
Pisz dalej. Nie daj się zniechęcić.
Najpierw ciebie zadręczam bo nie ma nowego rozdziału a potem nie moge znaleść telefonu żeby przeczytać nowy rozdział no i dopiero dzisiaj mogłam przeczytać i żałuje że tego wczoraj nie przeczytałam już nie moge się doczekać kolejnego rozdziału tylko prosze żebym nie musiała znowu czekać 46 dni życze weny i spodziewaj się że nadal ci będe życie uprzykszać ;-)
OdpowiedzUsuńJak zwykle świetny rozdział tylko tak długo trzeba było na niego czekać :)
OdpowiedzUsuńJak już mówiłam jakiś czas temu że będe ci życie uprzykszać to nie żartowałam , ja cie prosza napisz już ten kolejny rozdział no prosze
OdpowiedzUsuńProsze dodaj kolejny rozdział jeszcze przed świętami pppppppppprrrrrrrrrrrrrrroooooooooooosssssssssssszzzzzzzzzzzzzzzzzzzeeeeeeeeeeeeeeeeeee
OdpowiedzUsuńChciałabym... T__T
UsuńPan Tadeusz mi nie pozwala.
Ciekawy blog.. na pewno będę czytać :D Tymczasem bardzo proszę o przeczytanie mojego i skomentowanie gdyż mam jeszcze baaardzo mało czytelników a chciałabym trafić do większej ilości czytelników <3
OdpowiedzUsuńhttp://www.nemphis567.blogspot.com
Wiem że ci życie upszykszam ale jest przerwa świąteczna a pan tadeusz nie zając nie ucieknie więdz prosze pośpiesz się
OdpowiedzUsuńUprzykrzaj, uprzykrzaj O_O Dzięki tobie wiem, że muszę napisać dalszy ciąg ;*
UsuńJuż przeczytałam. Właśnie otwieram dokument....
Vxdbcdhjcvkcsfknxsnjbxdbktsclvgjjzjsjxhsjxdjskzbxhxjscskxjzn(<--to jest moja flustracja ) no gdzie ten nowy rozdział
OdpowiedzUsuńHalo jest tam kto (wiem że ci spam robie ale mi zalerzy)
OdpowiedzUsuńJa wiem, wiem... Staram się, staram walę główką w biurko i piszę co daję radę!
Usuń:))
p. jeeeju moje opo ma fankę *O*
Wgvjddkgxniedbjjdszbnjgxjjrsdfhvcbgdvvvfsbbhdvbcdjbgjidxnxicifhdhek lcdjxnsjzicivghkxjdnhdjdijsusucpkshshegoddywkwofnrbejwlfugifoftgdkosoeuebanoxpcodishwhwhsskfjffdjcffkdckslso
OdpowiedzUsuńNO GDZIE TEN ROZDZIAŁ (to u góry to znowu moja flustracja)